Podczas urlopu odwiedziliśmy kilka różnych barów.
Wybieraliśmy miejsca, które był nam po drodze, a także takie, o których słyszeliśmy dobre opinie i chcieliśmy sprawdzić, czy faktycznie jedzenie stamtąd jest takie dobre.
Odwiedziliśmy też Spaghetti Express, w którym jedliśmy w ubiegłym roku będąc w Gdyni. 
Rok temu byłam bardzo zadowolona po wizycie w tym właśnie bistro, czy teraz też byłam zadowolona?



REWA


Smażalnia ryb przy porcie











Do smażalni w Rewie mieliśmy najbliżej, bo niecałe 5 minut pieszo od miejsca, w którym się zatrzymaliśmy.
Z knajpy tej nie śmierdziało na kilometr starym olejem i spalonymi frytkami, z zewnątrz i od wewnątrz wyglądała również bardziej elegancko i porządniej, niż inne tamtejsze przybytki, została więc jedyną tamtejszą knajpą, którą odwiedziliśmy.
Jak wrażenia?
Wizualnie bardzo dobrze, wnętrze wygląda spójnie, całkiem elegancko, czysto.
Smażalnia znajduje się dosłownie nad samiutkim morzem, przy porcie, więc widoki z okna są nieziemskie.
Jeżeli chodzi o ceny, to wszystkie ryby kosztują poniżej 8 zł za 100g.
Średniej wielkości flądra to koszt ok. 15 zł, pstrąg ok. 20-22 zł.
Do tego frytki i sałatki 10-12 zł. No i piwo. Mają tanie piwo, Książęce kosztuje 5-6 zł.
Szkoda, że nie ma do wyboru piw regionalnych, w końcu np. Amber ma pyszne piwa, chciałabym do swojej ryby napić się Pszeniczniaka. Ale Książęce ostatecznie może być.
Jeżeli chodzi o smak, to byłam bardzo zadowolona.
Ryby były idealnie wysmażone, nie były mdłe i na pewno były świeże.
Frytki też bardzo smaczne, smażone na świeżym oleju, faktycznie wysmażone, a nie nasiąknięte tłuszczem.
Surówki świeże i bardzo smaczne.
Porcja nie była jakaś ogromna, ale dało się nią najeść.
Ogólne wrażenia na plus.
W przyszłym roku pewnie będziemy zatrzymywać się w tym samym miejscu, więc odwiedzę tę knajpę jeszcze raz, albo i kilka razy, by spróbować różnych ryb.
Ocena 9/10 (byłoby 10, gdyby porcje były większe ;) )



GDYNIA

Pizzeria Gdynianka



Nie mam zdjęcia pizzerii, tylko zdjęcie mojej pizzy.
Zdjęcia pizzy mojego towarzysza nie robiłam, bo one wszystkie, bez względu na dodatki wyglądają tak samo.
Gdynianka utrzymuje się na rynku od ponad 27 lat i przez cały ten czas wygląda tak samo.
Jest to miejsce kultowe, chyba każdy Gdynianin chociaż raz tam jadł.
Knajpa wygląda jak żywcem wyciągnięta z PRLu, ciemne, ciasne wnętrze obite boazerią i wypełnione starymi, odrapanymi, rozklekotanymi meblami.
W środku są chyba 3 lub 4 miniaturowe wręcz stoliczki, a przy każdym 2-3 krzesła.
Naprzeciwko drzwi znajduje się lada, a za ladą starsza, niezbyt sympatyczna pani.
Pizze tam serwowane, to grube, drożdżowe buły z zapieczonymi w wierzchniej części ciasta składnikami.
Nie ma możliwości wyboru rozmiaru, wszystkie "pizze" są wypiekane w tego samego rozmiaru blaszkach i bardziej kwadratowe, niż okrągłe. I bardzo obficie polane pomidorowym sosem.
Można sobie pizzę posypać pieprzem ziołowym i majerankiem.
Jeżeli chodzi o dodatki, to tutaj nie ma zbyt dużego wyboru.
Generalnie baza dodatków to: ser, pieczarki, szynka, salami, cebula, ananas z puszki. Chyba tyle.
I z tych dodatków można sobie wybierać.
Koszt pizzy, w zależności od dodatków to 10-14 zł.
Pizza, mimo niedużej średnicy jest gruba i ja na przykład nie dałam rady zjeść całej swojej.
Zamówiłam wersję z szynką i z pieczarkami.
I szczerze mówiąc, nie smakowało mi.
Ciasto nie było złe, ale "szynka" okazała się najtańszą mielonką (było to bardzo mocno czuć), a pieczarki smakowały jak smażone przez moją matkę pozbawioną jakichkolwiek namiastek talentu kulinarnego. W sumie to smakowały bardziej jak gotowane, niż smażone. Jakieś takie rozmokłe i gumowate w smaku.
Sos pomidorowy był mdły, bo o ziołach, to w Gdyniance chyba nikt nie słyszał.
Ser był również tanim żółtym serem, kompletnie tam nie pasował.
Po konsumpcji źle się czułam i generalnie muszę to miejsce odradzić wszystkim mającym słaby żołądek.
Ocena 3/10.


Spaghetti Express po raz drugi

Nie mam zdjęcia, bo jedliśmy tam "na szybko". Aparatu nie miałam, a telefon się rozładował.
Wnętrze nic się nie zmieniło, do obsługi nadal zatrudniane są studentki, menu nadal jest mniej więcej takie samo.
Zmieniły się ceny, podskoczyły o 1-2 zł przy każdej pozycji (7 zł za małą porcję przy daniach bezmięsnych i 9 zł za makarony z mięsem/rybą).
Zamówiłam dokładnie to samo, co w zeszłym roku, czyli penne z łososiem i szpinakiem.
Jakość samego makaronu się nie zmieniła, czyli nadal jest dość marna.
Sos niestety bardzo zmienił się na gorsze.
Łososia jest mało, a szpinak jest jakiś nieświeży.
Porcja niby wagowo taka sama, jak rok temu, ale wydaje się jakaś mniejsza.
Sos śmietanowy jest sosem mącznym z dodatkiem śmietany, jest mdły i niesmaczny.
Wrażenia smakowe są średnio ciekawe, prawdopodobnie po tej jednej wizycie więcej już tego miejsca nie odwiedzę.
Ocena 4/10.


Pociąg do makaronu




Po porażce związanej ze Spaghetti Express postanowiłam wypróbować inną makaronową knajpę, znajdującą się zresztą na tej samej ulicy - na Świętojańskiej, przy samym skwerze Kościuszki.
Z zewnątrz wygląda jak bistro jakich wiele. Wewnątrz przypomina trochę Spaghetti Express.
Niezbyt dużo miejsca, może z 5 stolików.
Przed wejściem tablica z wypisanym menu i podanym "makaronem dnia".
Wchodzimy, za ladą niezbyt sympatyczna dziewczyna mająca minę, jakby była tam za karę. Za jej plecami widać kucharza, który miesza makarony, na kilku różnych patelniach przygotowuje różne sosy. Widać, że on ma skrajnie inne nastawienie, niż dziewczyna przy kasie, co daje nadzieję na smaczny posiłek.
Zamawiamy dwie małe porcje makaronu dnia, czyli makaronu z szynką w sosie śmietanowo-bazyliowym.
Koszt - 11 zł za porcję, trochę drożej, niż w Spaghetti Express.
Zaraz dostajemy swoje porcje.
Naprawdę spore.
Makaron taki, jakiego używam w domu, czyli naprawdę dobry jakościowo.
Sosu dużo, dodatkowo można sobie posypać swoją porcję świeżo startym parmezanem i świeżo posiekaną natką.
Szynka w sosie faktycznie jest dobrej jakości szynką, a nie mielonką, jak w Gdyniance.
Bazylię czuć, sos nie jest mączny, czuję wyłącznie kremówkę.
Parmezan do posypania faktycznie jest parmezanem, a natka jest świeżutka i pachnąca.
Tylko 2 złote drożej, niż w miejscu opisywanym wyżej, a różnica w jakości posiłku jest wręcz kolosalna.
Minus za obsługę, ale na to akurat jestem skłonna przymknąć oko.
Całość bardzo na plus, chętnie tam wrócę i spróbuję innych pozycji z menu.
Ocena 9/10.

Naleśnikarnia Fanaberia









Naleśnikarnia również znajduje się przy Świętojańskiej, niedaleko Spaghetti Express.
Wzięło mnie na naleśniki dzień wcześniej, w Gdańsku. Chciałam pójść do Manekina, ale okazał się być zamknięty na czas remontu. Padło więc na Fanaberię, która kusiła mnie odkąd pierwszy raz ją zobaczyłam.
Wnętrze jest przeurocze. Żywcem wyciągnięte z Ikei, kolorowe i urocze.
Sporo stolików, kanapy, poduszki, obrazki na ścianach, kwiaty na stolikach. Wszystko składa się na mega uroczą całość. Duży plus za kącik dla dzieci, który daje im zajęcie inne, niż bieganie po całym lokalu i darcie paszczy.
Obsługa całkiem miła. Oblężenie lokalu w weekend w porze obiadowej bardzo duże.
Przede mną ok. 6 osób w kolejce do kasy, cudem udaje nam się dostać wolny stolik.
Ceny całkiem przystępne.
Menu bardzo obszerne, spory wybór pozycji  mięsnych, bezmięsnych i na słodko.
Lubię naleśniki i w wersjach słodkich i w wytrawnych, jednak wtedy byłam tak głodna, że najchętniej pochłonęłabym obydwie wersje, jedna po drugiej. W sumie, gdyby nie brak czasu, to tak pewnie bym zrobiła ;)
Zdecydowaliśmy się na naleśniki wytrawne.
Mój partner zamówił wersję z kurczakiem, pieczarkami i kukurydzą i serowym sosie, a do tego sos czosnkowy, ja wzięłam naleśnika z kurczakiem i brokułami w pomidorowo-śmietanowym sosie z dodatkiem sosu jogurtowego z koperkiem.
Do tego świeży sok jabłkowy.
Zamówienie dostaliśmy po mniej, niż kwadransie, co przy sporej ilości klientów jest bardzo dobrym wynikiem.
Naleśniki były naprawdę duże. I naprawdę smaczne.
Po kilku pierwszych kęsach stwierdziłam, że nie mam się do czego przyczepić, bo sama nie przygotowałabym tego dania lepiej.
Kawałki kurczaka były duże, brokuły były idealnie ugotowane - nie rozpadały się, ale też nie były twarde.
Sos był dobrze doprawiony, nie mdły, idealny. Surówka z marchewki idealnie pasowała do całości.
Sos jogurtowy był lekki, mocno koperkowy.
Wszystko do siebie pasowało, sok jabłkowy był przyjemnie schłodzony.
Ceny powiedziałabym, że w normie - nasze naleśniki kosztowały ok. 18 zł, 0,25l soku to koszt poniżej 5 zł.
Ocena 8,5/10.


Pączki z pączkarni przy Skwerze Kościuszki




Tutaj również nie mam zdjęcia innego, niż gigantyczne ciastko tam kupione, pączki niestety na zdjęcie się nie załapały.
Pączkarnia znajduje się w tym samym budynku, co Pociąg do makaronu.
Można tu również kupić lody - gałkowe i włoskie. Mój Towarzysz Życia próbował jednych i drugich i twierdzi, że bardzo smaczne ;)
Ja jednak skupię się na pączkach. Nie są to pączki a'la marketowe odpiekane z mrożonek.
Są (podobno) robione na miejscu, smażone kilka razy dziennie.
Jest całe mnóstwo różnych wersji smakowych.
Pączek z Nutellą jest pączkiem o tradycyjnym, kulistym kształcie. Z wierzchu posypany cukrem pudrem, w środku na całej powierzchni wypełniony Nutellą.
Ciasto puszyste, wysmażone w sam raz. Miękkie. Całość bardzo smaczna, ale wyłącznie na raz i raczej do zjedzenia z czymś mniej słodkim. Mnie się trafiła kokosowa kawa z Costy (nie polecam fanom kawy, strasznie toto słodkie było) i ledwo dałam radę taki posiłek dokończyć, zdecydowanie za dużo cukru naraz.
Pączek z chałwą - trójkątny, raczej płaski, delikatnie polukrowany i posypany cukrowymi kuleczkami, sam w sobie, mimo lukru, raczej niezbyt słodki. Nadzienia chałwowego nie jest dużo, a jednak ten właśnie smak dominuje. Całość komponuje się super, zdecydowanie mój faworyt.
Pączek z jabłkiem - przed pączkarnią widniał wielki plakat "Jedz polskie jabłka - pączek z jabłkami pączkiem dnia" ;) Skusiłam się i na tę wersję, mimo, że wielką fanką jabłek nie jestem. Pączek ma tę samą płaską, trójkątną formę, co wersja chałwowa. Też nie jest zbyt słodki. Jabłka w środku są prażone, bardzo smaczne, ale czegoś mi w tym nadzieniu jednak zabrakło. Może cynamonu?
Pączek z wiśniami - również trójkątny. Wypełniony konfiturą wiśniową. Z wierzchu polany ciemną czekoladą. Smaczny, ale bez szału.
Ciastko dulce de leche - wielkie ciacho ze zdjęcia. Właściwie na zdjęciu brakuje już sporej części ciastka. Trochę karmelowe w smaku, z kawałkami mlecznej i białej czekolady. Nie za twarde, nie za kruche, takie w sam raz ;) Smaczne.
Ciastko potrójnie czekoladowe - ciemne ciastko z dodatkiem kawałków białej, gorzkiej i mlecznej czekolady. Również idealne pod względem miękkości, bardzo, bardzo smaczne. Mocno czekoladowe w smaku, nie jest przesłodzone i kawałków czekolady jest naprawdę dużo. Coś wspaniałego, tyle radości za 1,20 zł :D
Ceny, jak na tego typu świeże wyroby bardzo niskie - pączki dnia kosztowały ok. 1,50 zł, inne pączki 2-2,50 zł. Ciastko karmelowe 1 zł, a czekoladowe, jak wspominałam, 1,20 zł.
Ocena 10/10, oby więcej takich przybytków ;)



GDAŃSK

Belgijki stacjonarny punkt na Przymorzu, przy stacji SKM koło Uniwersytetu



Czyli belgijskie frytki. 
Robione na miejscu, duże, grube, chrupiące, z dodatkiem sosów.
Dość drogie, jak na frytki, bo mała porcja kosztuje 5 zł, a duża (na zdjęciu) 9 zł. Sos kosztuje 1 zł.
Same frytki są pyszne, faktycznie chrupiące z zewnątrz, miękkie w środku.
Nienasiąknięte tłuszczem. Tłuszcz używany do smażenia raczej często wymieniany, świeży.
Sos wzięłam andaluzyjski, ma w składzie majonez, białe wino i coś tam jeszcze. Całkiem smaczny.
Chciałam jeszcze spróbować ketchupu bananowego z dodatkiem rumu, ale niestety nie było mi dane już tam wrócić.
Dużą porcją nie tyle się najadłam, co nie dałam rady jej zjeść do końca.
Bardzo polecam.
Ocena 9/10.


Surfburger Morena



W ostatnich latach burgerownie mnożą się jak króliki, są na każdym kroku.
Jest to pozytywne zjawisko, bo burgery z sieciowych fast foodów są dla mnie niejadalne, reakcja mojego organizmu przypomina tę po wizycie w Gdyniance. Za bólami żołądka nie przepadam, więc jak mam ochotę na fast food, to albo przygotowuję coś w domu, albo idę do slow foodowego baru.
Surfburger ogólnie w internetowych recenzjach zbiera niemal same pochwały, więc padło właśnie na niego.
Lokal jest maleńki, ma powierzchnię małej kawalerki, może z 20 metrów kwadratowych. Mówię o całości lokalu, nie o części użytkowej dla gości.
Obsługa młoda, sympatyczna, czytelne menu wypisane na ścianie.
Decyduję się na burgera hawajskiego z grillowanym ananasem, ma na to wpływ ociekająca zachwytem recenzja na jednym z blogów, na którą natknęłam się dzień wcześniej.
Po około dziesięciu minutach dostaję swojego burgera. Jest dość spory, ale na pewno nie olbrzymi.
Bułka jest wypieczona zdecydowanie za mocno, dosłownie łamie się na kawałki i rozpada.
Na minus muszę ogólnie też zaliczyć fakt, że nikt mnie nie pyta, jak mocno wysmażoną wołowinę sobie życzę. Nie lubię mięsa zrobione well done. Ale we wszystkich recenzjach mięso jest smaczne i soczyste, więc mam nadzieję, że się nie zawiodę.
Niestety, wołowina jest wysmażona o wiele za mocno, osoby, które takie mięso nazywają soczystym najwyraźniej nigdy nie jadły dobrze przyrządzonej krowy. Ananasa trzeba szukać niemalże pod lupą,, czerwonej cebuli nie jest za wiele. Miks sałat na plus, świeży. Sos barbecue bardzo wyrazisty, gęsty, smaczny. Sos limonkowy mało limonkowy, mógłby być lepszy.
Ogólnie nie smakowało mi za bardzo, bułka i mięso za mocno "zrobione", dodatki niektóre bardzo dobre, ale inne średnie. Na minus to, że po tym, jak bułka niemalże uległa rozkładowi musiałam dokończyć swojego burgera nożem i widelcem. Na plus cena dużo niższa, niż w warszawskich burgerowniach, niemal 2 razy niższa, za swojego burgera zapłaciłam chyba 14 albo 15 zł.
Ocena 5/10.


HEL

Smażalnia Ambra





Kolejna smażalnia ryb.
Tym razem wzięliśmy rybę w zestawie, nie taką na wagę. Zdecydowaliśmy się na śledzie.
Zestaw z frytkami i surówkami kosztował 18 zł, bardzo przystępna cena.
Do tego zamówiliśmy tamtejsze piwo pszeniczne Viva Hel (8 zł za 0,5 l).
Porcja była troszkę (ale tylko troszkę) mniejsza, niż ta ze smażalni w Rewie.
Frytki zdecydowanie domowe, chrupiące, pyszne.
Surówki świeże. Tej z kiszonej kapusty nie tknęłam, bo kiszonej kapusty szczerze nie znoszę, ale ta z białej kapusty i ta z marchewki były bardzo smaczne.
Sama ryba również, dobrze wysmażona, świeża. Nie musiałam jej doprawiać, nie była mdła. Po skropieniu sokiem z cytryny była idealna.
Piwo przepyszne. Jestem wielką fanką Pszeniczniaka z browaru Amber (też nadmorskiego, swoją drogą, ale na szczęście większość ich piw jest do dostania w niektórych sklepach w stolicy), ogólnie bardzo lubię pszeniczne piwa. Pszeniczniak ma dość mocno wyczuwalny bananowy posmak (to dość typowe dla pszenicznych piw, w składzie absolutnie nie ma żadnych bananów), tutaj bardziej wyczuwalny jest posmak lekko ziołowy i dość świeży, może kolendra? Piwo naprawdę godne polecenia, wzięliśmy też na wynos ;)
Podsumowując - bardzo na plus, ale nie obraziłabym się za kilka frytek więcej ;)
Cena bardzo przystępna, za obiad dla dwóch osób i dwa piwa zapłaciliśmy niewiele powyżej 50 zł.
Ocena 8/10.

I na deser...
Gofry z budki przy fokarium



Jak to mój Towarzysz Życia stwierdził, gofry na wypasie.
Bita śmietana, świeże jagody, polewa z mlecznej czekolady.
Nie jadłam gofrów od ładnych paru lat. Z powodu traumy.
Jakieś 6 lat temu na studiach poszłam raz z koleżankami na wagary do Łazienek.
I wpadłyśmy na genialny pomysł, żeby zjeść gofry.
Gofry serwowane tam okazały się być spalone na kamień i podawane z jakimś tanim dżemem.
Nie wspomnę o tym, że ta wątpliwa przyjemność kosztowała bodajże 13 zł.
Od tamtej pory słowo "gofry" nie wywoływało u mnie zbytniego entuzjazmu.
Teraz jakoś się przemogłam i nadmorskie gofry są zupełnie inne. Miękkie, z pysznymi, świeżymi dodatkami.
I kosztują mniej, niż 10 zł, co też jest plusem. Moja trauma odeszła w zapomnienie ;)






























Niestety wróciłam już do szarej rzeczywistości i jeszcze bardziej szarej Warszawy.
Pogoda w Trójmieście w ubiegłym tygodniu była piękna, co niestety zaowocowało silnymi oparzeniami drugiego stopnia po tym, jak na godzinę przysnęłam na plaży. 
Prawdziwym sprawcą tego wypadku była ta książka. Lubię thrillery, lubię kryminały, ale to jest marne jak finał Dextera.
Do oparzeń słonecznych jestem raczej przyzwyczajona. To jedna z największych wad bycia naturalnym rudzielcem. 
Kocham morze, kocham plażowanie i oparzeń nie uniknę, nawet przy stosowaniu filtrów.
Ciężko unikać morza i plaż, kiedy Gdynia jest taka piękna.
Wspominałam już, że jestem niemal bezkrytycznie zakochana w tym mieście? :D