26 marca 2014

Pomidorowe pęczotto z koperkiem

Risotto z pęczakiem zamiast ryżu ostatnio zrobiło się całkiem popularne w blogosferze.
Ogólnie zaobserwowałam wielki boom na kasze wszelkiego rodzaju. I dobrze, bo w końcu jest moda na zdrowe jedzenie. Zdrowe i pyszne.
Pęczak zawsze dobrze mi się komponował z ziołami i pomidorami. 
Dzisiaj na blogu pierwsze, ale z pewnością nie ostatnie pęczotto.
Wegetariańskie i bardzo proste w przygotowaniu.


Składniki na danie dla dwóch osób:

  • 150 g pęczaku
  • jedna szalotka
  • litr bulionu
  • szklanka passaty z pomidorów
  • kurkuma, lubczyk, pieprz do smaku
  • świeży koperek
  • parmezan


Szalotkę siekamy na cienkie piórka, podsmażamy na patelni.
Dorzucamy do niej pęczak i podsmażamy przez minutę.
Zalewamy 1/4 bulionu. Dusimy na małym ogniu, dolewając stopniowo resztę bulionu.
Na końcu, po osiągnięciu odpowiedniej konsystencji dodajemy passatę, doprawiamy danie kurkumą, pieprzem i lubczykiem, dokładnie mieszamy i dusimy jeszcze kolejne 5 minut. Można dodać odrobinę kwaśnej śmietany.
Na talerzach posypujemy posiekanym koperkiem i parmezanem.

25 marca 2014

Spaghetti all'Amatriciana i przemyślenia przeróżne

Systematyczność mnie czasem przerasta, podobnie jak multitasking.
Tak, jest to próba wytłumaczenia, dlaczego nie dodaję za wielu nowych postów, mimo, że na dysku zalega mi z 50 zdjęć, o ile nie więcej, wolę nie liczyć.
Nie wiem, jakim cudem kiedyś udawało mi się dodawać codziennie/prawie codziennie nowe posty, po prostu nie mam bladego/zielonego/jakiegokolwiek innego pojęcia.
Lada dzień mój blog będzie miał rok, a moja motywacja, hmmm... no pozostawia trochę do życzenia. Albo i trochę więcej, niż tylko trochę.
Gdyby ktoś miał wątpliwości - doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że mój blog to po prostu kolejny amatorski kulinarny wypierdek w gąszczu innych niczym się nie wyróżniających wypierdków. 
No cóż, przynajmniej ładnie wygląda. Szablon mam na myśli, żeby nie było. Zdjęcia dalej robię telefonem i prędko się to nie zmieni, jeżeli w ogóle.
Czasami się zastanawiam, czy nie wolałabym pisać o filmach. Albo pisać opowiadania. W sumie pewnie bym wolała.
Są jednak trzy rzeczy, które mnie powstrzymują.
1. Wspomniana wyżej systematyczność. A raczej problemy z nią. Coraz poważniejsze problemy, bo przeważnie niewiele mam na swoje usprawiedliwienie.
2. Lenistwo. Najzwyklejszy na świecie syndrom Na tapczanie siedzi leń, g**** robi cały dzień. Zanim posypią się gromy - nie jestem leniem ogólnie, nie preferuję spędzania czasu na kanapie, ale jeśli chodzi o blogowanie, to potrafię Bloggera omijać szerokim łukiem przez tydzień albo dwa. Prawdę mówiąc wolę iść pobiegać/poczytać/spotkać się ze znajomymi, niż siedzieć przed komputerem. I tyle. A posty same się nie dodadzą, niestety.
3. Moja kreatywność chyba umiera wraz z wiekiem. Tak, wkroczyłam już chyba w wiek, gdzie jedynym głównym powodem radości z kolejnych urodzin są prezenty. Kto nie lubi prezentów?
Ewentualnie moja samokrytyka rozwija się z wiekiem, cholera ją wie.

Dobra, kuniec tego pseudofilozoficznego blablania o bólu pewnej części ciała.
Swoją drogą, zauważyłam, że ból ten częściej dotyka osoby wchodzące z Bóg-w-którego-nie-wierzę-wie-jakiego-powodu na mojego bloga, niż mnie
Powiem tylko, że nigdy, przenigdy nie zrozumiem większego zainteresowania życiem "kogoś z internetów", kogoś, kogo nawet nie znam, niż swoim własnym. 
Ale już jako dzieciak miałam świadomość tego, że ludzie w najlepszym wypadku są dziwni.



Pora na przepis, wszak jedzenie jest dobre na wszystko. Dobre jedzenie jest dobre na wszystko.
Makaron jest dobry na wszystko. Zawsze. Bez dyskusji.
Takie trochę comfort food, jak dla mnie. 
Spaghetti all'Amatriciana. Z pancettą, białym winem i chilli.



Składniki na dwie porcje:

  • makaron spaghetti - 250 g
  • 100 g pancetty
  • 2 plasterki szynki parmeńskiej/serrano
  • jedna spora szalotka
  • 200 ml passaty z pomidorów
  • łyżka oliwy
  • opcjonalnie kilka plasterków włoskiego salami
  • 50 ml białego wytrawnego wina
  • szczypta suszonych płatków chilli, świeżo mielony pieprz do smaku
  • tarty parmezan/grana padano




Na patelni rozgrzewamy oliwę, podsmażamy na niej szalotkę posiekaną w cienkie piórka.
Dodajemy pokrojone w kostkę pancettę, szynkę i salami, smażymy do zrumienienia.
Podlewamy winem, po około dwóch minutach dodajemy passatę, można jeszcze dodać krojone pomidory z puszki/świeże pomidory. Zagotowujemy, po czym zmniejszamy ogień i dusimy przez około 45 minut.
W międzyczasie gotujemy makaron.
Na koniec duszenia doprawiamy sos do smaku chilli i pieprzem.
Podajemy makaron z sosem posypany sporą ilością parmezanu.

18 marca 2014

Proste ciasto pomarańczowe do kawy

Jestem czekoladomaniaczką, ale ciasta również kocham wielką miłością.
Znacie może to uczucie "zjadłabym coś do porannej/przedpołudniowej kawy"?
Ja znam je doskonale. W takich wypadkach czekolada się nie sprawdza.
To te zwykłe ucierane placki są numerem jeden w kategorii "do kawy".
Mogą być z bakaliami, z owocami, bez dodatków, łączy je jedno - są banalnie proste w przygotowaniu.
Nie czyni ich to jednak mniej smacznymi, o nie.
Moje dzisiejsze ciasto jest bardzo proste, ale pyszne. 
Mocno pomarańczowe, lekko wilgotne, lekkie, słodkie, ale nie przesłodzone.
W sam raz do schrupania w trakcie przerwy w pracy.



Składniki na standardową keksówkę:

  • 1,5 szklanki mąki tortowej
  • 150 g miękkiego masła
  • szklanka drobnego cukru trzcinowego (może być biały, wtedy można dać mniej)
  • 2 jajka
  • łyżeczka proszku do pieczenia
  • 100 ml soku pomarańczowego (dobrej jakości kupnego lub świeżo wyciśniętego)
  • starta skórka z jednej pomarańczy
  • kandyzowane skórki pomarańczowe 
  • pół tabliczki białej czekolady


Mąkę przesiewamy do miski razem z proszkiem do pieczenia. Dodajemy startą skórkę, mieszamy.
Masło ucieramy z cukrem, następnie dodajemy jajka i miksujemy aż do powstania jednolitej w konsystencji masy.
Łączymy masę z sokiem pomarańczowym a następnie z mąką. Dokładnie mieszamy.
Keksówkę smarujemy tłuszczem i wysypujemy mąką. Wlewamy ciasto.
Pieczemy przez 45 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni. Ciasto pomimo suchego patyczka powinno być lekko wilgotne w środku, by nie było bardzo zapychające. Nie można go trzymać w piekarniku za długo.
Gotowe ciasto studzimy na kratce, w międzyczasie roztapiamy białą czekoladę (można dodać łyżkę mleka lub kwaśnej śmetany w celu uzyskania odpowiedniej konsystencji). Smarujemy nią cienko wierzch ciasta, który następnie posypujemy kandyzowaną skórką z pomarańczy.

16 marca 2014

Pizza wiejska - z kiełbasą, cebulą i kukurydzą

Gdyby ktoś nie zauważył, to kocham pizzę.
Najbardziej domową, w każdej niemalże wersji smakowej, niezależnie od tego, czy wegetariańskiej, czy z mięsem.
Dzisiaj przepis na pizzę dla mięsożerców. Taka kompozycja często jest spotykana w pizzeriach pod nazwą "pizza wiejska".
Do przygotowania tej pizzy nie potrzeba wielu składników. Całość jest bardzo sycąca i po prostu smaczna.
Kiełbasę można zamienić na pokrojoną w kostkę i usmażoną pierś z kurczaka, wtedy całość będzie subtelniejsza w smaku.



Składniki:
Ciasto:

  • 200 g mąki pszennej (u mnie tortowa)
  • 150 ml gorącej wody
  • 1/2 opakowania suszonych drożdży
  • płaska łyżeczka soli

Dodatki:

  • 100 ml passaty z pomidorów (może być koncentrat pomidorowy)
  • bazylia suszona
  • 200 g dobrej suszonej kiełbasy
  • jedna czerwona cebula
  • 100 g kukurydzy konserwowej
  • opcjonalnie tarta mozzarella




Mąkę przesiewamy do miski, dodajemy drożdże i sól. Powoli wlewamy wodę i mieszamy dużą łyżką, gotowe ciasto powinno odklejać się od boków miski podczas mieszania. W razie potrzeby dosypujemy więcej mąki lub dolewamy więcej wody.
Przykrywamy miskę z ciastem ściereczką i odstawiamy na 15-20 minut.
W międzyczasie siekamy cebulę, kroimy kiełbasę na cienkie plasterki.
Wykładamy ciasto do formy, rozciągamy je, by miało grubość maksymalnie 1 cm.
Smarujemy passatą, posypujemy bazylią i układamy dodatki.
Pieczemy przez 20 minut w temperaturze 180 stopni. 
Tartą mozzarellę nakładamy już po wyjęciu z piekarnika, aby się nie spaliła.
Jemy z ulubionym sosem, ja uwielbiam z koperkowym - przepis TUTAJ.

12 marca 2014

Zapiekanka makaronowa z kiełbasą i jajkiem

Zapiekanka makaronowa jest o tyle fajnym daniem, że ma w sobie wszystko, czego na co dzień potrzeba: jest szybka, prosta, uniwersalna (można dodać różne składniki zależnie od tego, co akurat mamy w lodówce) i sycąca.
Jako, że jestem nieprzeciętną wręcz makaroniarą, taką zapiekankę robię często, z różnymi dodatkami.
Dzisiaj wersja "swojska" - z kiełbasą i jajkiem gotowanym na twardo. Plus małe urozmaicenie w postaci gorgonzoli.




Składniki:

  • 250 g drobnego makaronu (u mnie mini kolanka)
  • 200 g kiełbasy
  • 3 jajka ugotowane na twardo
  • 100 g gorgonzoli lub lazura
  • 100 g startego żółtego sera (może być cheddar)
  • 100 ml passaty z pomidorów
  • 100 ml jogurtu naturalnego/śmietany
  • pieprz, sól, tymianek, gałka muszkatołowa do smaku
  • świeżo posiekana natka pietruszki




Makaron gotujemy al dente.
Kiełbasę kroimy na dość grube półplasterki. 
Jogurt mieszamy z passatą, doprawiamy do smaku.
Ser pleśniowy kroimy na małe kawałki, jajka na ćwiartki.
Makaron wsypujemy do żaroodpornego naczynia, dodajemy kiełbasę, starty żółty ser i zalewamy sosem z pomidorów i jogurtu. Mieszamy, by dobrze rozprowadzić ser i sos.
Na wierzchu układamy pokrojone w ćwiartki jajka, kawałki sera pleśniowego i pietruszkę.
Zapiekamy przez 20 minut w temperaturze 170 stopni.

9 marca 2014

Tydzień z życia 6 + akcent humorystyczny

To nie był lekki tydzień.
Niech ktoś przełączy tę pogodę na normalną, bo zwiariuję. 
Mam kryzys pod tytułem "Gdzie jest wiosna, do cholery? Mam dosyć płaszczy i szalików".
Lato mi się marzy. Jak zwykle o tej (i każdej innej, znaczy innej niż lato) porze roku.
Dzisiaj co prawda pogoda jest ładna (jak na złość, bo źle się czuję i nie mogę wyjść na spacer), ale przez ostatnie dni to jakaś szaro-bura masakra była.
Ale dosyć pitolenia.
Oprócz fot będzie mały akcent humorystyczny.
Bo śmieszą mnie głupie rzeczy, z niektórych zboczeń nigdy się nie wyrasta, tak myślę.

Czekoladki na wagę z Biedronki.
Nie polecam, jedynie adwokatowe zjadliwe.

Śniadanie mistrzów ;)

Tak, piwo czekoladowe. Zaskakująco smaczne.

Sałatka z lodówkowych resztek i domowy sos Tysiąc Wysp.

Grzane piwo z cynamonem i goździkami.

A teraz dawka humoru ;)
Tak, naprawdę bawią mnie takie rzeczy.
Źródłow wszystkich obrazków: kwejk.pl
Enjoy!





7 marca 2014

Makaron z fenkułem i gorgonzolą w kremowym sosie z białym winem

Fenkuł (koper włoski) jest nieco niedocenianym u nas warzywem.
Mało jest w sieci przepisów z jego zastosowaniem.
Owszem, może być nieco trudny w obróbce. Twardy, przez co wymagający długiego czasu duszenia/smażenia.
Ale naprawdę smaczny, lekko selerowaty, lekko słodkawy, bardzo aromatyczny.
Rewelacyjnie łączy się z serami i białym winem, pasuje też do lekkich sałatek.
Brak mu może walorów estetycznych (zwłaszcza po obróbce cieplnej), na szczęście nadrabia całą resztą.



Składniki na danie dla dwóch osób:

  • 250 g dowolnego makaronu
  • jeden nieduży fenkuł
  • 100 ml śmetanki 30%
  • 50 ml białego wytrawnego wina (można pominąć, ale zdecydowanie podnosi walory smakowe)
  • szklanka bulionu
  • 50 g gorgonzoli (może być lazur)
  • pieprz do smaku
  • łyżka oleju do smażenia

Jako, że fenkuł wymaga stosunkowo długiego czasu duszenia, zaczynamy od sosu, makaron gotujemy na samym końcu.
Kroimy bulwę wzdłuż na pół, wykrawamy twardą część, resztę siekamy na cienkie piórka.
Rozgrzewamy olej, wrzucamy fenkułowe wiórki i podsmażamy przez minutę.
Następnie zalewamy bulionem i dusimy na małym ogniu przez 30 minut.
W razie potrzeby dolewamy więcej bulionu.
Pod koniec duszenia powinno zostać niewiele bulionu na dnie patelni/rondla.
Dolewamy wino, gotujemy przez kolejne 10 minut, następnie dodajemy śmietanę i gorgonzolę.
Gotujemy do roztopienia sera.
Doprawiamy do smaku.

5 marca 2014

Moje ulubione herbaty

Mój ostatni post o herbatach, które nie urwały mi żadnej części ciała okazał się niespodziewanie pomocny i popularny.
Dlatego (tak, jak obiecałam zresztą) dzisiaj pojawia się poniekąd "odwrotny" post.
Witam wszystkie herbaciary w moich skromnych progach.
Zapraszam do lektury posta o moich ulubionych herbatach.
Post jest bardzo subiektywny, ale może ktoś znajdzie dzięki niemu swoją nową herbacianą miłość ;)
Ja do niektórych herbat z wymienionych tutaj zawsze wracam, niektóre z nich są moimi świeżymi odkryciami.
W tym zestawieniu znajdą się różne smaki, nie wymieniam herbat, które były limitowane (a są dwie takie, bardzo ubolewam, że ich już nie ma, były to gruszkowa i śliwkowa "zimowa" Intensitea z Biedronki, pojawiły się dosłownie na chwilę ponad rok temu i potem już nie wróciły) ani takich, które zostały wycofane (żegnaj, mięto z gruszką, też z Biedronki).


1. Green Hills, Sencha
Indonezyjska zielona liściasta herbata. Dostępna w Biedronce za ok. 3,69 zł / 20 torebek.
Bardzo łagodna w smaku, lekko odświeżająca.
Właściwie nie wiem, co jeszcze mogę o niej napisać, to po prostu klasyczna subtelna zielona herbata, bardzo dobrej jakości.

2. Green Hills, Darjeeling
Cena i dostępność jak wyżej
Również bardzo łagodna i subtelna w smaku i aromacie, tym razem czarna, nie zielona.
Raczej nie przypadnie do gustu osobom lubującym się w "siekierowatych" mocnych herbatach.
Idealnie komponuje się z ciastem, sprawdzałam ;)

3. Savanah, Rooibos karmel
Znowu Biedronka, cena to albo 3 albo 4 złote za 20 torebek (nie jestem pewna, ale obstawiam raczej 2,99)
Moje nowe odkrycie, zresztą ta wersja smakowa jest w ofercie od niedawna.
Herbata dla odmiany bardzo intensywna. Podczas jej parzenia w całym meszkaniu pachnie karmelem, cudowny słodki aromat jest niesamowicie wyrazisty.
Jak na swoją półkę cenową jest to wyrób rewelacyjny, nie są to jakieś sztuczne w smaku popłuczyny, a herbata intensywna w smaku, aromacie i kolorze. 



4. Sir Edward, zielona z miętą
Lidl, 3,49 zł / 20 torebek
Latem często wrzucałam miętę i zieloną herbatę razem do dzbanka i parzyłam sobie taki orzeźwiający napój.
Ta herbata jest idealna, nie za gorzka, nie za miętowa, zastosowano w niej idealne proporcje.
Pyszna na ciepło i na zimno z lodem, zużywam właśnie trzeci kartonik i czwarty mam już w zapasie.

5.Sir Edward, Earl Grey
Cena i dostępność jak wyżej.
Mocna, aromatyczna, lekko kwiatowa.
Nie ma się co rozwodzić, próbowałam wielu torebkowych wersji tego klasycznego naparu, ta jest póki co najlepsza.

6. King's Crown, Rooibos Mango-Lassi-Chai
Herbata z Rossmanna. 4-5 zł za 25 torebek.
Producent twierdzi "herbata rooibos z przyprawami, aromatyzowana o smaku jogurtu i mango".
I nie ma tu ani słowa przekłamania. Faktycznie czuć mleczno/jogurtowy posmak, taki kremowy, tak samo czuć również mango.
Równie wyrazista, co karmelowa rooibos z Biedronki. 



7. Teekanne, Garden Selection
Kupiłam w Lidlu podczas tygodnia tematycznego z kawą i herbatą, zapłaciłam 2,99 zł za 20 torebek, standardowa cena to ok. 5 zł.
Żałuję, że nie wzięłam więcej, bo nie spotkałam tego smaku nigdzie indziej, co najlepsze w Lidlu też już go nie ma.
Jest to herbatka owocowa (ale nie hibiskusowa!) o smaku cytryny z czarnym bzem.
Połączenie nietypowe, ale jest pyszna! Nie jest kwaśna ja pomarańczowo-cytrynowa Intensitea czy pomarańczowa Bastek (która jest zresztą skomponowana na bazie hibiskusa).
Jest orzeźwiająca, idealnie wyważona, naprawdę smaczna, chyba najlepsza owocowa, z jaką miałam do czynienia.

8. Teekanne, zielona herbata o smaku liczi
Kupiłam w Carrefourze za ok. 4 zł, z ciekawości.
Pierwsze, co wręcz uderzyło mnie w trakcie parzenia, to zapach. Dosłownie jakbym dostała po nosie całym workiem owoców liczi.
Smak też jest intensywny, czuć tę słodycz połączoną z cierpkością, bardzo zgrabnie odwzorowany smak.
Jedna z moich ulubionych zielonych herbat.

9. Teekanne, biała herbata o smaku czerwonych owoców
Kupiłam w Lidlu w promocji za 2,99 zł, normalnie kosztuje chyba 5 zł.
Wahałam się między tą wersją, a cytrusową, w sumie nie żałuję wyboru.
Uczciwie uprzedzam - jeżeli ktoś się spodziewa po tej herbacie soczystej maliny, to będzie zawiedziony.
Biała herbata jest bardzo subtelna w smaku, ta również.
Smak owoców też jest bardzo subtelny, określiłabym go jako malinowo-żurawinowy.
Mnie smakuje, ale przyznaję, jest to dość kontrewersyjny wybór.



10. Big-Active, Pu-Erh o smaku cytrynowym
Kupiłam w dużym Tesco, cena to ok. 8-9 zł.
Klasyka. Miałam też wersję ekspresową w torebkach, obie są pyszne.
Lekko cytrynowa, mocno ziemista, lecz bez śladu wędzonej makreli, typowa czerwona herbata.
Rewelacyjna jakość, w zasadzie jakakolwiek reklama jest zbędna.

11. Big-Active, herbata zielona z owocem pigwy
Cena i dostępność ja wyżej.
O ile wymeniona przeze mnie na początku Sencha (również liściasta) jest bardzo łagodna w smaku, aromacie i kolorze, o tyle ta herbata ani odrobinę taka nie jest.
Jest mocna, dosyć gorzka z wyrazistym owocowym posmakiem, i nie ma się temu co dziwić, bo kawałków pigwy jest całkiem sporo.

12. Big-Active, LaKarnita Active burn
Niby "wyszczuplająca". Dlaczego niby? Bo nie wierzę w takie pitolenie i tyle.
Producent twierdzi, iż jest to "herbata czerwona pu-erh z yerba mate o smaku brzoskwiniowo-ananasowym".
Smakuje bardziej jak pu-erh, niż jak yerba mate, bardziej jak multiwitamina, niż jak brzoskwinia z ananasem, jest bardzo cierpka (jak to pu-erh) i smaczna. Nietypowa, to na pewno, nie spotkałam się jeszcze z takim połączeniem smaków. Polecam lubiącym ryzyko, jest spora szansa, że nie posmakuje, chyba, że ktoś jest trochę dziwolągiem jak ja ;)

4 marca 2014

Babeczki czekoladowe z chilli

Lubię połączenie czekolady z chilli.
Nawet deserowa czekolada Lindt z chilli mi smakuje, a generalnie za deserową czekoladą nie przepadam.
Jeszcze bardziej smakuje mi czekolada do picia z chilli, jest mega rozgrzewająca.
Postanowiłam więc wypróbować to połączenie w muffinkach i muszę przyznać, że wyszło rewelacyjnie.
Babeczki są mocno czekoladowe i lekko pikantne - szczypią w język ;)
Polecam wszystkim fanom nietypowych połączeń.




Składniki na około 18 babeczek:

  • 250-300 g mąki tortowej
  • 2 spore jajka
  • szklanka mleka
  • ok. 100 g miękkiego masła
  • 150 g czekolady deserowej (lub 100 g deserowej i 50 g mlecznej)
  • 2 łyżeczki kakao
  • 200 g drobnego cukru
  • jedno opakowanie cukru wanilinowego
  • jedna płaska łyżeczka chilli (w proszku lub suszone płatki)
  • szczypta soli
  • pół łyżeczki proszku do pieczenia


100 g czekolady rozpuszczamy razem z masłem.
Mąkę przesiewamy do miski, dodajemy sól, cukier, cukier wanilinowy, proszek do pieczenia, kakao i chilli.
Mieszamy.
Następnie dodajemy resztę składników: mleko, jaja, ponownie mieszamy. Na koniec dodajemy rozpuszczoną czekoladę z masłem. Mieszamy aż do uzyskania masy o gładkiej konsystencji.
Pozostałe 50 g czekolady (możemy dać mleczną zamiast deserowej) siekamy na drobne kawałki, również dodajemy do ciasta.
Przelewamy ciasto do foremek i pieczemy przez 20-25 minut w temperaturze 180 stopni.
Po wystudzeniu możemy polać babeczki roztopioną czekoladą, by były jeszcze bardziej czekoladowe.

3 marca 2014

Herbaty, które mnie nie urzekły

Jestem herbaciarą.
Na chwilę obecną mam w szafce około 40 różnych rodzajów herbat, piję ich około 3 litrów dziennie.
Są w czeluściach mojej herbacianej szafki wyroby, do których już nigdy nie wrócę.
Herbaty, które są zwyczajnie niesmaczne a także takie, które co prawda do picia się nadają, ale nadal pozostają swego rodzaju rozczarowaniem.
Dzisiaj będzie właśnie o takich herbatach.


1. Savanah,  Pu-Erh o smaku cytryny i limonki
Herbata z Biedronki, kosztuje zapewne ok. 3 zł za 20 torebek.
Bardzo lubię Pu-Erh, jestem przyzwyczajona do tego ziemistego zapachu i posmaku. No właśnie - ziemistego.
Zazwyczaj kupowałam Pu-Erh Big Active (wtedy jeszcze Bio-Active). Tamta była naprawdę porządna.
Biedronkowa pachnie (?) wędzoną makrelą. Poważnie. Dla mnie to wada nie do przeskoczenia, po prostu mnie to dobija.
Jestem na nie.

2. Belin Premium, herbatka owocowa jabłko z witaminą C
Kupiłam w Kaufie, w sumie to nie wiem po co. Owocowe herbaty nie są moimi ulubionymi, fakt, mam kilka takich, które wielbię, ale zdecydowanie nie przepadam za tymi na bazie hibiskusa.
Cóż, jak widać jestem typową sroką, która dała się skusić na nowy, niespotykany smak.
Herbatka jest łagodna w smaku i kolorze, łagodna w sensie aromatu jabłkowego.
Bo jest dość kwaśna. Nie podeszła mi za bardzo.
Ceny nie pamiętam, chyba ok. 4-5 zł za 20 torebek.

3. Teekanne, Granny's finest
Kupiłam w Lidlu za 3 zł (normalnie kosztuje ok. 5) przy okazji promocyjnej gazetki kawowo-herbacianej. 
Producent twierdzi, iż jest to herbata o smaku śliwki, wanilii, czarnego bzu i cynamonu.
Rok temu w Biedronce była owocowa biedronkowa Intensitea w podobnym smaku i była niezła. W Biedronce się już niestety nie pojawiła, więc kupiłam tę w nadziei na to, że znalazłam idealny zamiennik.
No niestety, nie znalazłam. Ta jest dużo bardziej kwaśna, wanilii w ogóle nie czuć. W sumie taka hibiskusowa śliwka z delikatną nutą cynamonu.



4. Sir Edward, zielona herbata z melisą i cytryną
Herbata z Lidla, za 3,49 zł.
Mam z tej serii trzy zielone herbaty i ta jest jedyną, która mi nie podeszła. Lubię zieloną herbatę, lubię melisę (często pijam), lubię cytrynowe herbaty.
Zawiodła tutaj kwestia proporcji. Za dużo cytryny powoduje niezbyt pożądany rodzaj goryczki. Nie podoba mi się to, dlatego więcej do tej herbaty nie wrócę.

5. Green Hills, Rozgrzej się - owocowa herbatka z pomarańczą i cynamonem
Biedronkowa limitka, kosztuje chyba 3,69 zł.
Może i faktycznie rozgrzewa, ale jak dla mnie jest wstrętna w smaku.
Gdybym nie wiedziała, jaki to smak, to w życiu bym nie zgadła. Obstawiałabym imbir (swoją drogą piłam kiedyś zieloną imbirową Teekanne, matko, jakie to było obrzydliwe).
Może kiedyś ją zmęczę, na pewno nie kupię ponownie. Kusiła mnie inna herbatka z serii Rozgrzej się, śliwkowo-figowa, jednak ta pomarańczowa skutecznie mi obrzydziła całą serię.

6. Sir Edward, herbata czarna z owocami tropikalnymi
Kupiłam znowu z myślą, a raczej nadzieją, że będzie podobna do innej herbaty sprzed lat.
Mam na myśli wycofaną wieki temu karaibską herbatkę Lipton. Bardzo ją lubiłam, była z jednej strony subtelna a z drugiej mocno owocowa w smaku.
Ta niestety owocowa jest tylko w zapachu a i tak nie jest to zapach, który zachwyca.
W smaku mocna, gorzka, niezbyt smaczna, nie polecam.



7. Twój ogród, herbata owocowa wiśniowa z żurawiną i granatem
Kolejny produkt z Biedronki, kosztuje 4-5 zł za 40 torebek.
Herbatki Twój ogród pachną ładnie, w większości jednak jak dla mnie ich zalety kończą się na zapachu.
Miałam też truskawkową z rabarbarem z tej serii, również nie urwała mi żadnej części ciała.
Ta jest po prostu hibiskusowa z wiśnią. Kwaśna i "płaska" w smaku.

8. Lord Nelson, herbata zielona z wanilią
Znowu Lidl. Cena to ok. 4 zł za 25 torebek.
Piłam kiedyś zieloną waniliową herbatę ze sporo wyższej półki, była pyszna. Jako, że nie wierzę w to, iż cena zawsze jest wyznacznikiem jakości, postanowiłam dać szansę tańszej wersji.
No i tutaj niestety cena jest wyznacznikiem jakości.
Pamiętam, jak kiedyś na Wizażu ktoś narzekał na biało-zielone herbaty z Biedronki pisząc, że smakują jak trawa bez konkretnego aromatu.
No więc tutaj mamy trawę z delikatnym sztucznym posmakiem wanilii.
Nigdy więcej.

9. Intensitea cytryna z pomarańczą
Biedronka, chyba 2,49 zł za 20 torebek.
Plusem jest to, że ten twór nie jest przerażająco hibiskusowy.
Minusem to, że jest przerażająco kwaśny.
A że ja herbaty nie słodzę, to spasuję.



10. Sir Edward,  4 Moments Energy, Yerba Mate + guarana
Nie wiem czy tych herbat przypadkiem nie wycofują, bo od dłuższego czasu zamiast z innymi herbatami widywałam je na półkach z resztkami po tygodniach tematycznych.
Ceny nie pamiętam, pewnie z 4 zł za 20 torebek.
No tutaj się zawiodłam głównie dlatego, że spodziewałam się typowej yerba mate.
A tutaj czuć głównie imbir, a ja imbiru nie lubię. Na opakowaniu niestety nie umieszczono informacji typu "herbata imbirowa".

11. Herbarium, Lipa z miodem i cytryną
Biedronka, 1,99 zł za 20 torebek.
Nowość.
Generalnie za miodem i cytryną nie przepadam, ale stwierdziłam, że ziołowe herbatki mają być bardziej funkcjonalne aniżeli smaczne.
To kupiłam korzystając z promocji -20%, zapłaciłam ok. 1, 60 zł.
Po pierwszej torebce stwierdziłam, że całkiem znośne toto jest.
Niestety, potem już było gorzej. Jakaś taka chemiczna ta lipa, nie pasuje mi. Więcej nie kupię.

2 marca 2014

Tydzień z życia 5

Wiem, jestem beznadziejna jeśli chodzi o systematyczność.
Znowu mnie tu nie było ponad dwa tygodnie.
I nawet jest mi troszkę wstyd, bo tym razem powód nieobecności był raczej błahy, nie było to zaharowywanie się od rana do wieczora, jak w grudniu.
Co tu dużo mówić, mój zapał do prowadzenia bloga nie miewa się najlepiej ostatnimi czasy.
Bezsenne noce też w tym nie pomagają. Chociaż nie mogąc zasnąć do 4 nad ranem udało mi się przejrzeć stare maile i znaleźć tam kilka dialogowych perełek.

Ktoś: Mam PKS o 13.
Ja: Jak wstaniemy o 12 to nie masz.

Moja matka: Co robisz?
Ja: Słucham smęcącego Claptona.
Moja matka: To on jeszcze żyje?
Ja: ... *kill me now*

Dobra.
Koniec blablania, pora na foty.
Jutro lub pojutrze będzie przepis.

Świeże chrupiące pyszności z Lidla

Pączki in progress...

... tylko kto to teraz pozmywa?

Zdecydowanie już pora na odwyk herbaciany.

Lubię popijać sobie piwko gotując.
Ubolewam nad tym, że wszystkie piwa Ambera są takie dobre.