Czasami zdarza mi się ugotować do obiadu o kilka ziemniaków za dużo.
Młode ziemniaki gotuję w całości, w skórkach, dlatego łatwo jest mi je potem przerobić na coś innego.
Najprościej jest dorzucić je do jakiegoś dania jednogarnkowego, dzisiaj przepis na takie danie.








Składniki na dwie porcje:

  • 2-3 spore ugotowane w skórkach ziemniaki
  • 200 g mięsa mielonego 
  • marchewka
  • połowa dużego brokuła
  • jedna spora dymka
  • kilka łyżek SOSU CHILLI
  • świeże listki kolendry
  • pieprz, kurkuma, słodka papryka do smaku
  • odrobina tłuszczu do smażenia



Ziemniaki kroimy w ósemki.
Mięso z drobno posiekaną dymką podsmażamy na patelni, następnie zalewamy szklanką wody.
Dodajemy brokułowe różyczki i pokrojoną drobno w plastry lub słupki marchewkę.
Dusimy pod przykryciem przez 5-7 minut.
Gdy woda już odparuje dodajemy ziemniaki, sos i doprawiamy całość do smaku.
Na talerzu posypujemy listkami kolendry.
Robiąc zakupy widzę, że ogromną popularnością cieszą się gotowe sosy w słoikach. Wiele osób je kupuje, niektórzy wręcz robią zapasy. Miałam kiedyś współlokatorkę, której gotowanie ograniczało się do wrzucenia spaghetti do garnka i podgrzania w mikrofali sosu ze słoika. 
Biorąc pod uwagę to, że jej szuflada zawsze była pełna tych sosów mogę się tylko domyślać, że mogła doświadczać stanów lękowych w momencie, gdy ilość słoików stawała się jednocyfrowa.

Najczęściej robię zakupy w Kauflandzie, w tym sklepie gotowe sosy akurat znajdują się w pobliżu ryżu, kaszy i soczewicy, więc często mam na nie widok z bliska. I zawsze są przebrane, niektóre półki wręcz świecą pustkami. Jak była promocja na sosy Dawtony (które skład mają daleki od ideału), to niektórzy brali po ponad 20 słoików.
Muszę stwierdzić, że jest to dla mnie niepojęte.

Zrobienie domowego sosu wcale nie jest ani praco- ani czasochłonne. Domowy sos jest smaczniejszy, zdrowszy i dużo tańszy, niż gotowy.
Owszem, zdarza mi się kupić jakiś gotowiec w ramach ciekawostki, ale takie coś ma miejsce może z raz na rok. Z tego, co sobie przypominam, to w roku 2009 albo 2010 kupiłam sos Knorra Spaghetti toscana i w zeszłym roku kupiłam sos Korma podczas lidlowego tygodnia azjatyckiego.

Wracając do tematu: po brakach na sklepowych półkach można wywnioskować, że największą popularnością cieszą się sosy typu bolognese i słodko-kwaśne.
Obydwa dziecinnie proste do przygotowania w domu.
Na pierwszy ogień dziś idzie domowe spaghetti alla bolognese, ale to dlatego, że za kuchnią wschodnią średnio przepadam i dania słodko-kwaśne nie należą do moich ulubionych. Ale sos słodko-kwaśny również się prędzej czy później na blogu pojawi.

Na koniec, zanim przejdę do przepisu taka ciekawostka:
Domowy sos boloński dla dwóch osób to koszt około 1,50 zł. Łącznie, nie "na twarz". Nie licząc mięsa oczywiście. Analogicznie dla czteroosobowej rodziny można wyprodukować spory garnuszek sosu za 3 złote. Sosów w słoiku poszłoby wówczas dwa. Wybierając najtańsze gotowce i tak musielibyśmy zapłacić co najmniej z 5-6 zł. Przy wyborze trochę "lepszych" gotowców typu Knorr koszt wzrósłby do 11-13 zł, a sięgając po sosy z tak zwanej wyższej półki (Cirio, Barilla) musielibyśmy wydać niemal 20 zł.
Całkowity koszt dania dla 4 osób, wliczając w to dobre mielone mięso i porządny makaron to około 12 zł.

Dobra, koniec ekonomiczno-kuchenno-bełkotliwego wywodu, pora na przepis.


Składniki na danie dla dwóch osób:

  • pół paczki makaronu spaghetti
  • 200 g mielonego mięsa (polecam mięso z szynki)
  • 250 ml passaty z pomidorów (polecam K Classic z Kauflandu, naprawdę smaczne pomidory)
  • ząbek czosnku
  • zioła: bazylia, tymianek, oregano (mogą być suszone, zamiast tych poszczególnych ziół można użyć mieszanki ziół prowansalskich)
  • szczypta mielonej ostrej papryki
  • szczypta kurkumy*
  • odrobina suszonego lubczyku*
  • sól, świeżo zmielony pieprz do smaku
  • odrobina oleju do smażenia
  • tarty parmezan


* - lubczyk i kurkuma są moim pomysłem, to tak zwane sekretne składniki ;)

Makaron gotujemy w osolonej wodzie z dodatkiem łyżki oleju.
Mięso smażymy na niewielkiej ilości tłuszczu aż zmieni kolor na szary.
Zalewamy je pomidorami, dodajemy wszystkie przyprawy i dusimy na niewielkim ogniu przez 10 minut.
Odcedzony makaron wykładamy na talerze i obficie polewamy sosem, na samym końcu posypujemy parmezanem.
Podsumowując: danie jest nienapakowane chemią, banalne i szybkie w przygotowaniu - gotowe w kwadrans.
I cholernie dobre.
Przepis na zapiekanego bakłażana pojawił się ostatnimi czasy na kilku blogach, które podczytuję, dlatego zapałałam olbrzymią chęcią na zjedzenie takiego cuda.
Kupiłam więc bakłażana, mięso i zabrałam się za przygotowywanie.


Składniki na danie dla dwóch osób:

  • jeden niewielki bakłażan
  • 200 g mięsa mielonego (u mnie wołowina)
  • 5 sporych pieczarek
  • mała cebula
  • 3/4 szklanki passaty z pomidorów
  • świeża bazylia
  • świeżo zmielony czarny pieprz, sól, czosnek i inne przyprawy do smaku
  • olej do smażenia


Bakłażana myjemy, nakłuwamy widelcem, kroimy wzdłuż na pół.
Wykrawamy miękki miąższ ostrym nożem o krótkim ostrzu. solimy wnętrze warzywa, solimy także miąższ. Odstawiamy na 20-30 minut.
Po upływie tego czasu wypłukujemy zimną wodą sól z bakłażana.
Cebulę i pieczarki drobno siekamy, smażymy na niewielkiej ilości oleju. Miąższ wykrojony z bakłażana kroimy drobno i dorzucamy na patelnię. Gdy cebula i pieczarki się podsmażą dorzucamy mięso.
Doprawiamy, obsmażamy delikatnie.
Wyłączamy gaz. Dodajemy passatę i dokładnie mieszamy.
Tak przygotowanym farszem wypełniamy wydrążone połówki bakłażana i zapiekamy je w temperaturze 180 stopni przez około 25-30 minut.
Można na wierzch położyć mozzarellę z zalewy, ja akurat sera nie miałam. Przed podaniem posypujemy wierzch posiekaną świeżą bazylią.