Dziś opisywane woski kupiłam chyba w lutym.
Miałam wrzucić o nich post na blogu jakoś szybko po kupnie.
I wiecie co? Przez dłuższy czas myślałam, że ten post wrzuciłam.
Chyba się starzeję, bo przejrzałam ostatnio archiwum, a tu ni ma.
Więc dziś spóźniona recenzja wosków z kolekcji Grand Bazaar.
Póki jeszcze są dostępne.
OUD OASIS
Opis dystrybutora:
Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: egzotyczne kadzidło, uwodzące swą bogatą i głęboką nutą zapachową, pozwalające wprawić się w relaksacyjny nastrój.
Moja opinia:
Rześki? Kadzidło? Relaksacyjny nastrój?
Czy oni się tam naćpali?
Dla mnie oud oasis to tylko karmel i nic poza nim.
Ale nie karmel jak Salted caramel.
Przesłodzony karmel, może trochę przypalony.
Męczący, duszący i płaski.
Nie ma w sobie nic głębokiego ani eleganckiego.
Ani tym bardziej orientalnego.
Nawet nie dałam rady zmęczyć całej tarty.
FRANKINCENSE
Opis dystrybutora:
Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: egzotyczne kadziło, uwodzące swą bogatą i głęboką nutą zapachową, pozwalające wprawić się w relaksacyjny nastrój.
Moja opinia:
No i tutaj opis jest bardziej trafiony.
Zapach jest kadzidlano-rześki, ma w sobie coś drzewnego i coś cytrusowego.
Do tego mocny, bardzo mocny.
I piękny, i orientalny, i elegancki.
Bardzo się z nim polubiłam, wypaliłam kilka tart i chyba muszę jeszcze dokupić ;)
MOROCCAN ARGAN OIL
Opis dystrybutora:
Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: paczula, drzewo sandałowe oraz olejek arganowy.
Moja opinia:
Trochę bałam się, że zapach będzie słabiutki i trochę mdły jak Shea butter.
Ale nie jest.
Paczuli (którą w małych ilościach bardzo lubię) nie wyczuwam.
Zapach jest elegancki, pudrowy, zmysłowy.
Ciężko mi zdecydować, czy bardziej lubię ten olejek, czy kadzidło.
Jedno jest pewne - przeciwniczkom pudrowych zapachów olejek się nie spodoba.
19 października 2015
14 października 2015
Makaron z kurkami w białym winie
Ostatnie kurki znikają ze sklepów, a ja jak zwykle ubolewam nad tym, że grzybowy sezon nie trwa cały rok.
Prawdziwki, kanie, kurki - kocham je wszystkie.
Kanie smażone a'la schabowe to smak mojego dzieciństwa i ubolewam nad tym, że nigdzie nie mogę ich kupić.
Za to kurkami zajadam się zawsze cały sezon.
Pasują do wszystkiego: tarty, gulaszu, jajecznicy, pierogów, makaronu.
Makaron z kurkami był już na blogu kilka razy.
W sosie maślanym, w sosie śmietanowym, z dodatkiem mojej ukochanej gorgonzoli.
Dzisiaj wersja podlana białym winem.
Pyszna i nieco bardziej wykwintna.
Składniki na dwie porcje:
Makaron gotujemy w osolonej wodzie al dente.
Kurki obgotowujemy przez 5-7 minut w lekko posolonej wodzie.
Następnie razem z posiekaną drobno szalotką podsmażamy je na maśle.
Po ok. 2 minutach smażenia podlewamy grzyby winem i dusimy na małym ogniu, aż wino odparuje.
Następnie zalewamy śmietanką, doprawiamy solą i pieprzem i gotujemy przez 5-7 minut.
Pod koniec dodajemy posiekaną natkę.
Na talerzach makaron z sosem kurkowym można jeszcze posypać parmezanem.
Prawdziwki, kanie, kurki - kocham je wszystkie.
Kanie smażone a'la schabowe to smak mojego dzieciństwa i ubolewam nad tym, że nigdzie nie mogę ich kupić.
Za to kurkami zajadam się zawsze cały sezon.
Pasują do wszystkiego: tarty, gulaszu, jajecznicy, pierogów, makaronu.
Makaron z kurkami był już na blogu kilka razy.
W sosie maślanym, w sosie śmietanowym, z dodatkiem mojej ukochanej gorgonzoli.
Dzisiaj wersja podlana białym winem.
Pyszna i nieco bardziej wykwintna.
Składniki na dwie porcje:
- 200 g makaronu (u mnie linguine)
- 200 g kurek
- 150 ml białego wytrawnego wina
- 200 ml śmietanki 30%
- świeża natka pietruszki
- masło
- szalotka
- sól, pieprz
Makaron gotujemy w osolonej wodzie al dente.
Kurki obgotowujemy przez 5-7 minut w lekko posolonej wodzie.
Następnie razem z posiekaną drobno szalotką podsmażamy je na maśle.
Po ok. 2 minutach smażenia podlewamy grzyby winem i dusimy na małym ogniu, aż wino odparuje.
Następnie zalewamy śmietanką, doprawiamy solą i pieprzem i gotujemy przez 5-7 minut.
Pod koniec dodajemy posiekaną natkę.
Na talerzach makaron z sosem kurkowym można jeszcze posypać parmezanem.
12 października 2015
Pachnący kącik 31 - Yankee Candle Nature's paintbrush
Dzisiaj Was trochę podrażnię.
A przynajmniej tych woskomaniaków mających hopla na punkcie unikatowych zapachów.
Nature's paintbrush jest właśnie takim zapachem.
Niedostępnym w Polsce od dłuższego czasu i ciągle "poszukiwanym".
Okazyjnie kupiłam jakiś czas temu trzy unikaty - oprócz tego zapachu jeszcze Red velvet i Whoopie pie.
I o ile w przypadku tych dwóch pozostałych zachwyty są dla mnie nieuzasadnione, o tyle na punkcie Nature's paintbrush odbiło i mnie.
Opis dystrybutora:
Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic.
Wyczuwalne aromaty: nuty drzewne, piżmo, wanilia oraz cynamon.
Moja opinia:
Wspominałam już, że kocham jesienne zapachy. Pewnie wiele razy.
Większość z nich jest w stu procentach w moim guście.
A Nature's paintbrush powinien być definicją jesiennego zapachu.
Jest przepiękny, męskawy, ale ciepły, piżmowo-świeży, jak jesienne powietrze.
Albo jak tak zwane babie lato zamknięte w małej tarcie.
Cynamonu nie czuć, jest dużo świeżych nut, drewno cedrowe, może szczypta wanilii.
Zapach zdecydowanie jest w czołówce moich ulubionych i jak tylko nadarzy się okazja, to chętnie dokupię jeszcze kilka tart. Albo nawet kilkanaście.
Nie pogardziłabym też świecą.
Moc? Jak marzenie, zapach szybciutko wypełnia całe mieszkanie.
Czemu, ach czemu wycofują takie cuda?
Tego zapachu, Vanilla satin i November rain im chyba nigdy nie daruję.
A przynajmniej tych woskomaniaków mających hopla na punkcie unikatowych zapachów.
Nature's paintbrush jest właśnie takim zapachem.
Niedostępnym w Polsce od dłuższego czasu i ciągle "poszukiwanym".
Okazyjnie kupiłam jakiś czas temu trzy unikaty - oprócz tego zapachu jeszcze Red velvet i Whoopie pie.
I o ile w przypadku tych dwóch pozostałych zachwyty są dla mnie nieuzasadnione, o tyle na punkcie Nature's paintbrush odbiło i mnie.
Opis dystrybutora:
Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic.
Wyczuwalne aromaty: nuty drzewne, piżmo, wanilia oraz cynamon.
Moja opinia:
Wspominałam już, że kocham jesienne zapachy. Pewnie wiele razy.
Większość z nich jest w stu procentach w moim guście.
A Nature's paintbrush powinien być definicją jesiennego zapachu.
Jest przepiękny, męskawy, ale ciepły, piżmowo-świeży, jak jesienne powietrze.
Albo jak tak zwane babie lato zamknięte w małej tarcie.
Cynamonu nie czuć, jest dużo świeżych nut, drewno cedrowe, może szczypta wanilii.
Zapach zdecydowanie jest w czołówce moich ulubionych i jak tylko nadarzy się okazja, to chętnie dokupię jeszcze kilka tart. Albo nawet kilkanaście.
Nie pogardziłabym też świecą.
Moc? Jak marzenie, zapach szybciutko wypełnia całe mieszkanie.
Czemu, ach czemu wycofują takie cuda?
Tego zapachu, Vanilla satin i November rain im chyba nigdy nie daruję.
11 października 2015
Tydzień z życia 66
Niech ktoś wyłączy tę pogodę, błagam. Gdzie ta słynna piękna złota polska jesień?
Tydzień temu w weekend było +20 stopni, teraz -5, porażka jakaś.
Dopiero zdążyłam możliwie się wykurować i wrócić z L4 do pracy, a tu zaraz znowu będę chora przy takich temperaturach.
A bardzo nie chcę być chora, bo gdybym na sali kinowej dostała ataku kaszlu, to wszyscy inni widzowie by mnie chyba ukamienowali, a jakoś nie leży to w mojej sferze marzeń.
A nie ma mowy, że będę czekać na The walk i Crimson peak aż będą dostępne do ściągnięcia, o nie.
Dobrze, że przynajmniej w pracy mam cieplutko, miła odmiana po poprzedniej firmie, gdzie zimą w biurze było 13-14 stopni i czasami siedziałam przy komputerze w rękawiczkach, bo ręce mi skostniały.
A z innej beczki, to po ostatnich zakupach wolę nie liczyć wosków i lakierów do paznokci, bo stan jednych i drugich to już zapewne liczba trzycyfrowa.
Mam nadzieję, że też macie gorącą herbatę, dobrą książkę i ciepłe kocyki, żeby jakoś przetrwać :)
Tydzień temu w weekend było +20 stopni, teraz -5, porażka jakaś.
Dopiero zdążyłam możliwie się wykurować i wrócić z L4 do pracy, a tu zaraz znowu będę chora przy takich temperaturach.
A bardzo nie chcę być chora, bo gdybym na sali kinowej dostała ataku kaszlu, to wszyscy inni widzowie by mnie chyba ukamienowali, a jakoś nie leży to w mojej sferze marzeń.
A nie ma mowy, że będę czekać na The walk i Crimson peak aż będą dostępne do ściągnięcia, o nie.
Dobrze, że przynajmniej w pracy mam cieplutko, miła odmiana po poprzedniej firmie, gdzie zimą w biurze było 13-14 stopni i czasami siedziałam przy komputerze w rękawiczkach, bo ręce mi skostniały.
A z innej beczki, to po ostatnich zakupach wolę nie liczyć wosków i lakierów do paznokci, bo stan jednych i drugich to już zapewne liczba trzycyfrowa.
Mam nadzieję, że też macie gorącą herbatę, dobrą książkę i ciepłe kocyki, żeby jakoś przetrwać :)
![]() |
Mocno anyżowa, ale smaczna |
![]() |
Denko i zapas |
![]() |
Minusy posiadania grzywki: trzeba coś z nią robić, żeby jakoś wyglądała |
![]() |
Chyba znalazłam ideał |
6 października 2015
Zupa krem z pomidorów z tymiankiem
Nie lubię pomidorów.
Serio, plaster pomidora na kanapce jest dla mnie nie do zjedzenia.
Ale pomidorowe sosy do makaronu?
Jeżeli tylko są dobrze doprawione, to kocham całym serduchem.
Zupa pomidorowa we włoskim stylu?
Pewnie, wszystko, tylko nie polska pomidorówka, utylizacja niedzielnego rosołu.
Dzisiejsza zupa jest lekko słodka, lekko pikantna i mocno ziołowa.
Ma w sobie czosnek, wędzoną paprykę i świeży tymianek.
I duuużo świeżych pomidorów.
Składniki na 4 porcje:
Warzywa (marchewkę, cebulę, selera naciowego) myjemy, kroimy drobno i podsmażamy przez 5 minut na oleju.
Następnie dodajemy czosnek przeciśnięty przez praskę i pokrojone pomidory (pozbawione gniazd nasiennych) i zalewamy bulionem.
Gotujemy przez 40 minut na niewielkim ogniu bez pokrywki.
W połowie tego czasu dodajemy posiekany tymianek i chilli.
Na samym końcu, po zdjęciu zupy z ognia dodajemy sól, pieprz i cukier.
Gotową zupę miksujemy na krem, przed podaniem dekorujemy śmietaną i tymiankiem.
Serio, plaster pomidora na kanapce jest dla mnie nie do zjedzenia.
Ale pomidorowe sosy do makaronu?
Jeżeli tylko są dobrze doprawione, to kocham całym serduchem.
Zupa pomidorowa we włoskim stylu?
Pewnie, wszystko, tylko nie polska pomidorówka, utylizacja niedzielnego rosołu.
Dzisiejsza zupa jest lekko słodka, lekko pikantna i mocno ziołowa.
Ma w sobie czosnek, wędzoną paprykę i świeży tymianek.
I duuużo świeżych pomidorów.
Składniki na 4 porcje:
- litr bulionu warzywnego
- kilogram dobrych, aromatycznych pomidorów
- jedna łodyga selera naciowego
- średnia marchewka
- jedna spora szalotka
- dwa ząbki czosnku
- sól, pieprz, cukier/ksylitol
- kilka gałązek tymianku
- śmietana
- szczypta chilli
- łyżka oleju
Warzywa (marchewkę, cebulę, selera naciowego) myjemy, kroimy drobno i podsmażamy przez 5 minut na oleju.
Następnie dodajemy czosnek przeciśnięty przez praskę i pokrojone pomidory (pozbawione gniazd nasiennych) i zalewamy bulionem.
Gotujemy przez 40 minut na niewielkim ogniu bez pokrywki.
W połowie tego czasu dodajemy posiekany tymianek i chilli.
Na samym końcu, po zdjęciu zupy z ognia dodajemy sól, pieprz i cukier.
Gotową zupę miksujemy na krem, przed podaniem dekorujemy śmietaną i tymiankiem.
5 października 2015
Pachnący kącik 30 - Yankee Candle Life's a beach: Wild sea grass i Beach holiday
Wybaczcie kolejność.
Miałam o tych zapachach pisać w lipcu, a może i nawet w czerwcu, nie pamiętam.
Ale zrobiłam sobie przerwę od bloga.
I dlatego recenzja tegorocznych letnich limitek pojawia się dopiero jesienią.
WILD SEA GRASS
Opis dystrybutora:
Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Aromat traw morskich, porastających piaszczyste wydmy.
Moja opinia:
Opis jest wyjątkowo trafiony.
Ten wosk faktycznie pachnie morską trawą.
Ale czy to dobrze?
No dla mnie niekoniecznie. Zapachowi brak głębi, przez co niezbyt przypadł mi do gustu.
Zapaliłam go raz i na tym się moja przygoda z morską trawą zakończyła.
BEACH HOLIDAY
Opis dystrybutora:
Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Aromat czystego i świeżego powiewu morskiej bryzy.
Moja opinia:
No tutaj też opis jest trafiony.
Morska bryza = toaletowy odświeżacz powietrza.
Nic dodać, nic ująć, kolejny mało udany dla mnie zapach.
Płaski, wyraźnie toaletowy, dużo słabszy od trawy morskiej.
Tutaj również skończyło się na jednym podejściu.
Miałam o tych zapachach pisać w lipcu, a może i nawet w czerwcu, nie pamiętam.
Ale zrobiłam sobie przerwę od bloga.
I dlatego recenzja tegorocznych letnich limitek pojawia się dopiero jesienią.
WILD SEA GRASS
Opis dystrybutora:
Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Aromat traw morskich, porastających piaszczyste wydmy.
Moja opinia:
Opis jest wyjątkowo trafiony.
Ten wosk faktycznie pachnie morską trawą.
Ale czy to dobrze?
No dla mnie niekoniecznie. Zapachowi brak głębi, przez co niezbyt przypadł mi do gustu.
Zapaliłam go raz i na tym się moja przygoda z morską trawą zakończyła.
BEACH HOLIDAY
Opis dystrybutora:
Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Aromat czystego i świeżego powiewu morskiej bryzy.
Moja opinia:
No tutaj też opis jest trafiony.
Morska bryza = toaletowy odświeżacz powietrza.
Nic dodać, nic ująć, kolejny mało udany dla mnie zapach.
Płaski, wyraźnie toaletowy, dużo słabszy od trawy morskiej.
Tutaj również skończyło się na jednym podejściu.
3 października 2015
Bezglutenowe i bezcukrowe babeczki kakaowe
W sobotę pora na coś słodkiego!
A może zdrowe słodkości?
Może "zdrowe" to za dużo powiedziane, ale na pewno nieszkodliwe ;)
Dzisiejsze babeczki nie mają w sobie ani grama cukru czy glutenu.
I do tego są przeurocze.
Składniki na 12 sztuk:
3/4 czekolady rozpuszczamy razem z masłem w kąpieli wodnej.
Mąkę łączymy z migdałami i proszkiem do pieczenia.
Ksylitol miksujemy z jajkami.
Masę czekoladowo-maślaną dodajemy do jajek z ksylitolem.
Następnie wsypujemy mąkę zmieszaną z innymi sypkimi składnikami.
Dodajemy kakao. Jeżeli masa jest za gęsta można ją rozrzedzić mlekiem.
Masę przelewamy do foremek.
Pozostałą czekoladę drobno siekamy i posypujemy nią wierzchy babeczek.
Pieczemy przez 25 minut w 180 stopniach.
A może zdrowe słodkości?
Może "zdrowe" to za dużo powiedziane, ale na pewno nieszkodliwe ;)
Dzisiejsze babeczki nie mają w sobie ani grama cukru czy glutenu.
I do tego są przeurocze.
Składniki na 12 sztuk:
- 100 g bezcukrowej czekolady (np. słodzonej stewią czy maltitolem)
- kilka potężnych łyżek kakao
- 100 g mąki ryżowej
- 100 g mielonych migdałów
- 3 jajka
- 100 g ksylitolu
- 100 g masła
- łyżeczka proszku do pieczenia
3/4 czekolady rozpuszczamy razem z masłem w kąpieli wodnej.
Mąkę łączymy z migdałami i proszkiem do pieczenia.
Ksylitol miksujemy z jajkami.
Masę czekoladowo-maślaną dodajemy do jajek z ksylitolem.
Następnie wsypujemy mąkę zmieszaną z innymi sypkimi składnikami.
Dodajemy kakao. Jeżeli masa jest za gęsta można ją rozrzedzić mlekiem.
Masę przelewamy do foremek.
Pozostałą czekoladę drobno siekamy i posypujemy nią wierzchy babeczek.
Pieczemy przez 25 minut w 180 stopniach.
1 października 2015
Mocno mięsna jesienna kartoflanka z chorizo
Dziś kolejna rozgrzewająca zupa.
Mamy już październik, jesień to czas zup i gulaszy.
Zupa ziemniaczana, kartoflanka, czy jakkolwiek ją nazwiecie.
Mocno mięsna, lekko pikantna i naprawdę sycąca.
Z dodatkiem wędzonej papryki, chorizo i tłustej śmietany.
Można jeszcze posypać ją szczypiorkiem albo chorizo zastąpić boczkiem.
Można też zaszaleć i zrobić ją z batatów.
P.S. Jestem wręcz zakochana w bulionie na mostku wołowym, zupy wychodzą z nim wyśmienite.
Składniki na 4 porcje:
Ziemniaki i cebulę kroimy drobno i podsmażamy na oleju przez 10 minut.
Następnie zalewamy bulionem i doprowadzamy do wrzenia.
Zmniejszamy ogień. Dodajemy przyprawy (oprócz wędzonej papryki).
Gotujemy aż ziemniaki będą bardzo miękkie.
Zdejmujemy zupę z ognia, dodajemy śmietanę i wędzoną paprykę.
Miksujemy na krem.
Chorizo kroimy w plastry i podsmażamy na chrupko.
Podajemy zupę z kleksem śmietany i "posypką" z chorizo.
Mamy już październik, jesień to czas zup i gulaszy.
Zupa ziemniaczana, kartoflanka, czy jakkolwiek ją nazwiecie.
Mocno mięsna, lekko pikantna i naprawdę sycąca.
Z dodatkiem wędzonej papryki, chorizo i tłustej śmietany.
Można jeszcze posypać ją szczypiorkiem albo chorizo zastąpić boczkiem.
Można też zaszaleć i zrobić ją z batatów.
P.S. Jestem wręcz zakochana w bulionie na mostku wołowym, zupy wychodzą z nim wyśmienite.
Składniki na 4 porcje:
- 5-6 sporych ziemniaków
- 1,5 litra bulionu wołowego
- spora cebula
- pieprz, chilli, tymianek, rozmaryn, wędzona papryka
- chorizo, śmietana
- odrobina oleju
Ziemniaki i cebulę kroimy drobno i podsmażamy na oleju przez 10 minut.
Następnie zalewamy bulionem i doprowadzamy do wrzenia.
Zmniejszamy ogień. Dodajemy przyprawy (oprócz wędzonej papryki).
Gotujemy aż ziemniaki będą bardzo miękkie.
Zdejmujemy zupę z ognia, dodajemy śmietanę i wędzoną paprykę.
Miksujemy na krem.
Chorizo kroimy w plastry i podsmażamy na chrupko.
Podajemy zupę z kleksem śmietany i "posypką" z chorizo.