27 kwietnia 2013

Napoje alkoholowe i nie tylko ;)

Miałam ostatnio przyjemność skosztować kilku różnych napojów, z których tylko Desperados był mi już wcześniej od dawna znany.
Tego typu napoje są idealne na wiosenne i letnie grille i domówki, są lekkie, orzeźwiające i smaczne.
Z tych, które dziś opiszę polecam wszystkie :)







Kolsyrad Parondryck
Gruszkowe cudo z Ikei.
Puszka ma 500ml i kosztuje ok. 6 zł, można też ten napój kupić w większej szklanej butelce a'la szampan.
Napój nie zawiera alkoholu.
Z przykrością stwierdzam, że nie jest mocno gruszkowy, ale i tak jest smaczny. Nie wyczuwam sztucznej nuty, zapach też jest przyjemny. Jedynie cena mogłaby być niższa ;)
Ocena 7/10.

Desperados
Znane chyba każdemu piwo z nutą tequili. Smaczne, orzeźwiające - polecam zwłaszcza podawanie z plasterkiem cytryny.
Uwaga na sporą zawartość alkoholu - 6%.
Ocena 8,5/10.

Somersby
Somersby to mieszanka piwa i napoju jabłkowego w proporcjach 45% piwa i 55% napoju.
Jak na takie proporcje piwna goryczka jest aż nadto wyczuwalna, napojowi daleko też do bezalkoholowego - ma 4,5% zawartości alkoholu.
Ocena 8/10.

Lech Shandy
Ta wersja Lecha to wariacja firmy na temat napojów typu radler - mieszanka piwa i lemoniady w proporcjach pół na pół.
Zawartość alkoholu jest znikoma - 2,6%, więc upić się tym nie da, a orzeźwia wręcz wyśmienicie. To idealny napój na letnie upały. Gdyby nie to, że miałam wcześniej okazję skosztować Warkę Radler, która smakowała mi bardziej, to pewnie Lech dostałby najwyższą notę ;)
Ocena 9/10.


Dostałam wczoraj kolejny słodki upominek, za który dobrej duszyczce bardzo dziękuję :)
Mianowicie od dłuższego czasu narzekałam, że nigdzie w Stolicy nie mogę dostać wafelków Góralki o nowym smaku - nugatowym. Sprawdzałam w Carrefourze, kilku Kauflandach, w Tesco, w Żabce i nic, nie ma!
Dlatego bardzo się ucieszyłam z paczuszki zawierającej te wafelki oraz limitowane kokosowe Prince Polo.



Jeżeli chodzi o Góralki, to czytałam opinię na temat nowego smaku na blogu innej Wizażanki i spodziewałam się czegoś lepszego.
Podobno miały mieć lekko słoną nutę. Ja niestety takowej nie wyczułam. Wafelek smakuje jak zwykły orzechowy, tylko właśnie samym waflem się różnią, bo wersja nugatowa ma ciemny kakaowy wafel.
Wafel mi smakował, ale raczej więcej się za nim rozglądać nie będę, jest dużo innych, smaczniejszych wafelków i batonów.
Za to Prince Polo... Zakochałam się, pyszności!
Nie przebije co prawda moich dwóch najukochańszych kokosowych pyszności - Princessy w białej czekoladzie i Raffaello, ale zdecydowanie zasługuje na trzecie miejsce na podium. Wafelek jest bardzo słodki, ale nie mdły, mleczna czekolada idealnie się zgrywa z kokosowym nadzieniem, zdecydowanie będę polować w sklepach na tę wersję.


Na koniec dodam jeszcze, że bardzo, bardzo polecam limitowany letni smak chipsów Chipsletten - ser grecki z bazylią. Są pyszne, smakują ni mniej ni więcej jak feta z bazylią, nie są jednak za słone, są idealne - kremowo-ziołowe.


26 kwietnia 2013

Kosmetyki z Biedronki

Lubię Biedronkę, to chyba mój ulubiony sklep - biedronkowe produkty są tanie i przeważnie naprawdę porządne. Tak samo jest z kosmetykami. Oczywiście nie zawsze miałam takie zdanie, co to to nie.
Parę lat temu w życiu nie kupiłabym kosmetyków w Biedronce, co najwyżej mogłam im rzucić pełne pogardy spojrzenie przechodząc obok alejki, w której się znajdowały. Ale czas pokazał że droższe nie zawsze oznacza lepsze i nie zawsze warto przepłacać.
Wspominałam już w poście o pielęgnacji włosów, że bardzo polecam ogórkowy szampon Natei właśnie z Biedronki.
Dziś opiszę kilka innych kosmetyków, które polecam.
Wspomnę również o takich, których nie polecam, bo niestety i takie się trafiły.
I od nich właśnie zacznę, niestety nie posiadam ich zdjęć, gdyż parę tygodni temu przeprowadzając się wyrzuciłam wszystkie napoczęte kosmetyki, które okazały się bublami.

Masło do ciała Be Beauty mango
Masło to ma konsystencję masła. Niestety takiego włożonego na noc do lodówki.
Jest strasznie twarde, nie da się nim normalnie smarować. Do tego niespecjalnie nawilża, roluje się na skórze i bardzo sztucznie pachnie. Bardzo odradzam.

Mydło w płynie Linda
Na początku byłam z niego zadowolona, potem jednak zauważyłam, że podrażnia. W dodatku dłonie zaczęły mnie swędzieć, więc mydło (podobnie jak płyn do prania Kłębuszek, również z Biedronki) prawdopodobnie też mnie uczuliło.

Antyperspirant w kulce Isae
Nie mam problemów z nadmiernym poceniem, niestety ten dezodorant jest kompletnie nieskuteczny, nie chroni ani przed potem, ani przed jego zapachem.

Mydło kremowe w kostce a'la Dove
Od dawna reklamy kostki Dove opierają się na haśle "zawiera 1/4 kremu nawilżającego".
Producent biedronkowego mydła poszedł jeszcze dalej, bowiem napis na opakowaniu głosi, że mydło to zawiera 33% kremu nawilżającego.
I tutaj nie wierzę, absolutnie w to nie wierzę. Bo tej kostce bardzo daleko do Dove. Po Dove nie zawsze musiałam smarować się balsamem, a po tej kostce skóra jest wysuszona. Również nie polecam, no chyba, że tylko do rąk.

Pasta do zębów Dentix Complex moc ziół
Bardzo słabo odświeża, ma dziwny posmak i jeszcze dziwniejszy zapach.

To by było na tyle, jeśli chodzi o biedronkowe niewypały, teraz napiszę o kosmetykach, których używam od dawna, które bardzo lubię i naprawdę polecam.





Płyn micelarny Be Beauty
Płyn wyprodukowany przez firmę Tołpa, szał ostatnich miesięcy, bardzo popularny kosmetyk wśród bloggerek i Wizażanek. Zdetronizował ogólnie chwalony płyn Bourjois, głównie ze względu na niską cenę - 4,49 zł.
Jeżeli chodzi o moją opinię, to do zachwytów się nie przyłączę.
Owszem, polecam ten płyn i obiektywnie uważam, że jest naprawdę dobry.
Dobrze zmywa makijaż, jest łagodny, tani i umieszczony w ładnym i wygodnym opakowaniu.
Jednak moim zdaniem nie jest zbyt wydajny. Nie maluję się mocno, w związku z czym nie muszę używać piętnastu płatków, żeby zmyć makijaż oczu. A płyn jakoś tak za szybko się kończy.
Jeżeli komuś obniżona wydajność nie przeszkadza, to można kupować w ciemno :)

Micelarny żel do mycia twarzy Be Beauty
Również produkt firmy Tołpa z identycznym, jak oryginał składem.
Bardzo łagodny, delikatny, nieszczypiący. Radzi sobie z delikatnym makijażem, nie zapycha, nie podrażnia. I koi, poważnie łagodzi wrażliwą skórę. Uratował moją buzię po masakrze, jaką jej zafundowałam mydełkiem Himalaya do cery tłustej (swoją drogą niech wszystkie tłuścioszki ręka boska broni przed zakupem tego "cuda"), już za to należy mu się medal.
Do tego jest wydajny i kosztuje tylko 4,99 zł. Zużyłam już ok. 5-6 opakowań i na pewno zużyję ich jeszcze więcej.

Ochronny krem do rąk Be Beauty
Niestety ten kosmetyk został w ubiegłym roku wycofany, choć w niektórych sklepach (tak zwanych wyprzedażowych) zdarza się jeszcze, że w koszach zostanie wyłożone ok. 10 tubek i kto pierwszy ten lepszy.
Prawdopodobnie jest to jeden z najlepszych kremów do rąk, jakie w życiu używałam. Nie nakładałam go na włosy, jak czyni wiele włosomaniaczek, bo moje dłonie też są wiecznie w nienajlepszym stanie i chyba bardziej go potrzebują. Naprawdę wygładza i nawilża. Szkoda, że nie można go już dostać.

Nawilżający krem do rąk Be Beauty
Krem z serii wprowadzonej w miejsce wycofanych kremów.
Jak na zwykły lekki nawilżacz naprawdę niezły, choć nie umywa się do wycofanego zielonego. Nie poradzi sobie zimą, kiedy dłonie potrzebują wyjątkowej ochrony, ale na lato bardzo polecam.
Krem kosztuje 3,19 zł.

Żel pod prysznic Be Beauty SPA Bali
Żel z peelingiem. Pachnie morsko, jest wydajny, nie wysusza.
Kosztuje ok. 5 zł. Zauważyłam, że ostatnio żel SPA Bali został "zamieniony" i teraz ma żółty kolor i gruszkowo-cytrusowy zapach (ale nadal jest z drobinkami), z pewnością kupię go, gdy skończy mi się stara wersja.

Zmywacz do paznokci Nailty
Również wycofany, a szkoda.
Zmywacz kosztował 3,99 zł za 200 ml. Nie śmierdzi za bardzo, dobrze zmywa i jest bardzo wydajny.

Emulsja do higieny intymnej Intimea
Emulsje i żele Intimea nie posiadają pompki, włożyłam jakąś od starego mydła w płynie. Pompka w tych kosmetykach jest rewelacyjnym rozwiązaniem, ponieważ emulsja i żele są bardzo rzadkie i wylewając je na dłoń bezpośrednio z buteleczki ciężko jest dozować ilość i sporo kosmetyku się marnuje.
Emulsja z rumiankiem jest bardzo łagodna, koi podrażnione miejsca intymne, odświeża.
Przy używaniu z pompką kosmetyk jest wydajny. Koszt to 2,99 zł.

Polecam również płatki kosmetyczne Carea i chusteczki do higieny intymnej, które pojawiają się w gazetkach urodowych.

25 kwietnia 2013

Szarlotka z budyniem

Szarlotka nie jest moim ulubionym ciastem, wolę czekoladowe, biszkopty z różnymi kremami czy brownie z owocami. A najlepiej muffinki. Ale czasami nachodzi mnie na coś nieodparta chęć i po prostu MUSZĘ to zjeść.
Miałam od kilku dni ochotę właśnie na jabłkowe wypieki.
Ale żeby nie była to "typowa" szarlotka, postanowiłam zrobić wersję z budyniem. Jest bardzo delikatna, słodka i kremowa. Podane składniki to proporcje na blaszkę 20x24 cm.






Składniki na ciasto:

  • 400g mąki
  • pół szklanki cukru
  • 200g margarny bądź masła
  • dwa jajka
  • 2-3 łyżki śmietany
  • łyżka proszku do pieczenia
  • opcjonalnie cukier wanilinowy

Dodatkowo:

  • pół litra mleka do budyniu
  • budyń waniliowy
  • trzy spore jabłka
  • cukier puder/bita śmietana/lody do dekoracji przed podaniem


Ze składników na ciasto zagniatamy ciasto, dzielimy je na dwie części - zawijamy je obie w folię i jedną chowamy do lodówki, a drugą do zamrażarki.
Po upływie trzech godzin wyjmujemy ciasto z lodówki, wałkujemy je i układamy je w blaszce wyłożonej papierem do pieczenia tak, by przykryło całe dno i dało ok. 2cm zapasu z każdej strony. 
Jabłka kroimy na ćwiartki, obieramy, wykrawamy gniazda nasienne. Kroimy na cienkie plasterki. Układamy plasterki na cieście obok siebie, po ułożeniu jednej warstwy układamy na niej drugą i trzecią.
Przygotowujemy budyń według instrukcji na opakowaniu, gotowy budyń wylewamy na jabłka.
Wyjmujemy ciasto z zamrażarki, ścieramy je na tarce o dużych oczkach i posypujemy budyń tak, aby ciasto pokryło całą powierzchnię.
Wkładamy blachę do piekarnika nagrzanego do 180 stopni, pieczemy 40-45 minut, aż ciasto będzie zrumienione.
Podajemy z lodami lub bitą śmietaną.
Smacznego!

23 kwietnia 2013

Donuts i wspomnienia :)

Któż nie lubi puszystych oponek z ciasta? Zwłaszcza obtoczonych w cukrze pudrze albo oblanych polewą czy czekoladą? Ciężko o lepszy dodatek do porannej kawy czy herbaty :)




Składniki:

  • opakowanie suszonych drożdży
  • 2 szklanki mąki
  • pół szklanki drobnego cukru (najlepiej trzcinowego)
  • 50g stopionego masła
  • kilka łyżek ciepłej wody
  • pół szklanki ciepłego mleka
  • dwa jajka
Plus olej do smażenia, cukier puder/polewa/posypka dekoracyjna wedle uznania.
Drożdże rozrabiamy z wodą i mlekiem, ucieramy i odstawiamy na kwadrans w ciepłe miejsce.
Po upływie tego czasu dodajemy cukier, mąkę, jajka i masło. Mieszamy do momentu połączenia składników, zagniatamy ciasto. Przekładamy je do naczynia wysmarowanego tłuszczem, przykrywamy ścierką i odkładamy na godzinę w ciepłe miejsce do wyrośnięcia.
Po godzinie ponownie zagniatamy ciasto, wykładamy je na stolnicę wysmarowaną tłuszczem i rozwałkowujemy na grubość 1-1,5cm.
Kubkiem wykrawamy z ciasta kółka, a w każdym kółku dodatkowo wykrawamy kieliszkiem dziurkę.
Gotowe kółka rozkładamy na papierze do pieczenia i przykrywamy ściereczką, odstawiamy na 40 minut, żeby jeszcze wyrosły.
Po upływie 40 minut rozgrzewamy patelnię z dużą ilością oleju i smażymy oponki na złoty kolor na średnim ogniu. Po usmażeniu odsączamy krążki na ręczniku papierowym i dekorujemy wedle uznania.
Smacznego!



Drugą rzeczą, o której chciałam dziś napisać, jest wspomnienie o pewnym miejscu.
Parę lat temu włócząc się po centrum Warszawy w słoneczny letni dzień natrafiłam na maleńką kawiarenkę, jedną z pierwszym warszawskich muffiniarni, jeszcze sprzed świetności tej najbardziej znanej, z Lolą w nazwie.




Muffiniarnia nazywała się Goodies i można było tam kupić pyszne muffinki za 5zł. Można było też napić się tam gorącej czekolady z maleńkimi piankami i syropem - coś wspaniałego!
Po tej pierwszej wizycie tam byłam zachwycona.
Po ponad roku, jesienią 2011 trafiłam tam po raz kolejny. I niestety już zachwycona nie byłam. Muffinki dużo nie zdrożały, kosztowały wtedy 6zł, ale jakość bardzo się pogorszyła, ciasto było suche, a niektóre nadzienia sztuczne.
Czekolady, a raczej pianek zabrakło, herbata którą zamówiłam z braku laku była niesmaczna.
Potem już tam nie wróciłam, ale na facebookowym fanpejdżu czytałam o niestworzonych dla mnie rzeczach. Mianowicie obsługa Goodies z dnia na dzień potrafiła bez uprzedzenia zamknąć kawiarnię na długie tygodnie, a potem jakby nigdy nic wznowić działalność. Dla mnie taki brak szacunku dla klienta jest nie do pomyślenia. Z tego, co wiem, to Goodies dziś już nie istnieje, a szkoda, bo potencjał był. Można ich historię potraktować jako taką "ku przestrodze".

22 kwietnia 2013

Ciastka O2 z Biedronki

Jeden z moich ostatnich zakupów. Ciastka a'la Oreo, kupione w Biedronce za 3,49 zł. Z wyglądu praktycznie identyczne jak pierwowzór, a jak jest z ich smakiem?





Ciastka są zapakowane w kartonik. Po otworzeniu znajdujemy 4 zafoliowane paczuszki, w każdej z nich znajdują się 4 ciastka. Są to mocno kakaowe markizy przełożone śmietankowym kremem.
Bardziej miękkie, niż Oreo, ale wcale nie gorsze w smaku.
Ciastko jest kruche, a krem gładki i naprawdę śmietankowy. I jest go dużo, dzięki czemu ciastko nie jest za suche i zapychające.
O2 te mogą być wykorzystane do lodów czy sernika po pokruszeniu, nadadzą naszym deserom kakaowy posmak.
Mam nadzieję, że wejdą w Biedronce do stałej sprzedaży. 
Jeżeli się wahacie, czy je kupić, to ja je polecam :)

12 kwietnia 2013

Intruz - recenzja.



Opis dystrybutora:
Przyszłość. Panowanie na Ziemi przejął niewidzialny wróg. Najeźdźcy opanowali ludzkie ciała umieszczając w nich Dusze, dla których ludzie są jedynie żywicielami. Dusze są z natury dobre, spokojne i łagodne, ale nie potrafią czuć jak my. Melanie - jedna z ostatnich wolnych istot, zostaje schwytana, a w jej ciele umieszczona zostaje Wagabunda. Jest to doświadczona dusza, która zamieszkiwała już na siedmiu planetach. Jej zadaniem jest poznanie wspomnień Melanie i odkrycie, gdzie jeszcze ukrywają się buntownicy czyli wolni ludzie. Zadanie okazuje się jednak o wiele trudniejsze niż można było przypuszczać. Melanie jest wyjątkowo silną osobowością i toczy z Wagabundą walkę o panowanie nad ciałem i umysłem. Co więcej - z czasem - Wagabunda poznaje wspomnienia dziewczyny o ukochanym mężczyźnie i sama zaczyna odczuwać coś dziwnego... Wkrótce Melanie i Wagabunda zawrą swoisty pakt i wyruszą na pustynię w poszukiwaniu mężczyzny bez którego nie potrafią żyć...



Parę tygodni temu, będąc w kinie na Złodzieju tożsamości zobaczyłam zwiastun Intruza.
Od dawna wiedziałam, że film powstanie, ale pomimo całej mojej filmowej obsesji nie zaprzątałam sobie tym głowy. Pięć lat temu czytałam książkę, która w przeciwieństwie do najbardziej znanych dzieł Stephenie Meyer naprawdę mi się spodobała.
No właśnie, ja już poruszamy kwestię najbardziej znanych książek pani Meyer - każdy, kto mnie zna, wie, że (bardzo delikatnie mówiąc) nie darzę Sagi Zmierzch sympatią, zarówno wersji książkowej, jak i filmowej.
Sagę Zmierzch uważam za jedne z najgłupszych i najbardziej infantylnych książek, jakie przyszło mi w życiu czytać, a czytam sporo. Pod względem infantylności sagę tę biją na głowę jedynie książki o Sookie Stackhouse (a przynajmniej ta jedna, przez którą, nie bez trudu zresztą, dałam radę przebrnąć) pisane językiem żywcem wyjętym z pamiętniczka niewyżytej gimnazjalistki i przygody niewinnej studentki i jej "pana" - Christiana Greya. Na to ostatnie wątpliwej jakości "dzieło" właściwie nawet nie mam odpowiedniego określenia.
Zmierzch bardzo mi się nie podobał, aż dziw bierze, że ta sama kobieta, która stworzyła Bellę i Edwarda napisała Intruza. Bo ta książka z kolei, choć też jest niczym innym jak romansem, jest klimatyczna, lepiej (DUŻO LEPIEJ!) napisana i wzbudza wiele uczuć i to dalekich od "rzygam tęczą".
Zwiastun filmu nakręconego na podstawie Intruza był intrygujący, porywający i bardzo zachęcający. Po zobaczeniu go poczułam, że nie mogę się doczekać filmu i jestem więcej, niż pewna, że mi się spodoba. 
No przecież musi mi się spodobać. Bo książka, bo trailer, bo muzyka w nim użyta, 
bo tak.
Potem jednak przyszły projekcje przedpremierowe i pierwsze recenzje. Wtedy właśnie mój entuzjazm się ulotnił. Jeszcze przed premierą zarezerwowałam dwa bilety i prawdę mówiąc po przeczytaniu wspomnianych recenzji chciałam tę rezerwację olać i na film ostatecznie nie pójść. W znalezionych przeze mnie tekstach przyczepiono się dosłownie do wszystkiego: od tego, że książka na podstawie której film powstał jest autorstwa Meyer (doprawdy?), przez poziom tejże książki, przez aktorstwo (podobno wyjątkowo marne, nie wiem czy osoba, która to pisała oglądała jakąkolwiek część Zmierzchu, to dobra pozycja do porównania), przez dialogi, na tempie akcji i urodzie aktorki grającej główną postać skończywszy. Naprawdę nie dziwota, że odechciało mi się iść na ten film po tak potężnej fali krytyki.
Natknęłam się nawet na porównywanie adaptacji Intruza do serialowej adaptacji Gry o tron (której notabene nie mogę zdzierżyć), no paranoja.
Postanowiłam jednak na film pójść, razem ze swoim mężczyzną. Uprzedzając pytania: nie, nie zaciągnęłam go tam siłą, ani nie użyłam żadnej formy szantażu. Sam chciał zobaczyć Intruza nawet bardziej, niż ja - ot, fan szeroko pojętego gatunku fantasy/science-fiction.
Jeżeli chodzi o wrażenia po seansie, to owszem, akcja w filmie nie rozkręca się w odrzutowym tempie, ale tak samo jest w książce. Wciągnięcie się w świat przedstawiony w powieści, jego klimat i prawa, jakimi się rządzi następuje dopiero po przeczytaniu około stu stron.
Mnie powolne rozkręcanie się nie przeszkadza, lubię wsiąknąć w klimat danego filmu i na pewno nie mogę powiedzieć, że się na Intruzie nudziłam, o nie.
Owszem, dialogi mogłyby być na lepszym poziomie, ale akcja jak dla mnie jest w sam raz, w końcu to romans z elementami science-fiction, a nie thriller mający zaskakiwać widza na każdym kroku nagłymi zwrotami akcji i trzymać w napięciu do ostatniej sekundy.
Aktorstwo jest na przyzwoitym poziomie, owszem, ciężko się tu doszukać ról na miarę Oscara, ale jest o niebo lepiej, niż we wspomnianym Zmierzchu, gdzie Kristen Stewart w roli Belli równie dobrze mogłoby zastąpić drzewo, a między bohaterami jest tyle chemii, że muszę stwierdzić, że pomiędzy ubraniami w szufladach mojej komody jest jej więcej.
Czepianie się urody Saoirse Ronan i nazywanie jej brzydką jest dla mnie zwyczajnie chamskim i prostackim zachowaniem. Aktorka jest młodziutka, naturalna (moim zdaniem ciężko, by w dobie inwazji obcych i walki o przetrwanie bohaterka śmigała po ekranie w wersji w pełni stuningowanej, ale co niektórzy są zbyt ogłupieni kolorowymi magazynami, żeby o tym pomyśleć) i bardzo ładna. I dobra w tym, co robi. Podobała mi się w roli Melanie. Również Diane Kruger spisała się w roli Łowczyni. Także mężczyźni, od młodziutkiego Jamiego, po mającego już swoje lata wujka Jeba dają radę.
Bardzo podobały mi się też ukazane w filmie plenery, niektóre widoki były wręcz wspaniałe.
Podsumowując - film jest w swoim gatunku naprawdę dobry, a co najmniej poprawny. Nie jest to superprodukcja nakręcona z wielkim rozmachem i użyciem mnóstwa efektów specjalnych, ale, jak już pisałam, to romans, ciężko go przerobić na cokolwiek z efektem "wow".
Ode mnie film dostaje mocne 6,5/10 i pewnie jeszcze do niego wrócę, kiedy wyjdzie na DVD.


Na zakończenie piosenka wykorzystana w zwiastunie i przy napisach końcowych :)
Imagine Dragons - Radioactive


11 kwietnia 2013

Karkówka gotowana na parze

Gotowałam wczoraj karkówkę na parze, uwielbiam gotowane mięso. Niestety robię je rzadko, bo kotlety z karkówki muszą się gotować ok. 2 godziny, by były naprawdę kruche.
Jednak jak już przyrządzam mięso w ten sposób, to zawsze wychodzi pyszne, delikatne, mięciutkie, naprawdę mając więcej czasu warto go poświęcić na to danie :)

Karkówka z ziemniakami i mizerią



Karkówka z kaszą gryczaną i miksem sałat z roszponką.


Sos, którego używam.


Na danie dwa dwóch osób potrzebujemy dwóch kotletów (ok. 0,5 kg) z karkówki bez kości, przyprawy i garnek do gotowania na parze bądź parowar.
Jeżeli chodzi o przyprawy, to ja marynuję zawsze mięso w ostrej papryce, czosnku, pieprzu ziołowym i ziołach prowansalskich. Odstawiam je potem na co najmniej 2-3 godziny do lodówki, żeby przyprawy oddały swój aromat.
Gotuję ok. 2 godziny, przy grubszych kotletach nawet dłużej.
Podaję z sałatką/ziemniakami/kaszą wedle uznania :)
Zazwyczaj polewam azjatyckim słodkim sosem chili, nic tak nie pasuje do tych kotletów i nie nadaje im takiej wyrazistości.


Byłam również wczoraj w kinie na nowości Intruz, wkrótce recenzja :)

8 kwietnia 2013

Tarta z bobem i szynką parmeńską.

Nie mogę się doczekać sezonu na bób. Za bobem solo niespecjalnie przepadam, ale uważam to warzywo za wyśmienity dodatek do makaronów, zapiekanek czy tart.
Moim ulubionym przepisem zawierającym bób jest zdecydowanie tarta z szynką parmeńską.
Bób, szynka i pieczona papryka idealnie do siebie pasują.
Danie jest smaczne i sycące, a do tego ładnie wygląda :)


Składniki:
Ciasto:
ćwierć kg mąki
100g schłodzonego masła pokrojonego w drobne kawałki
kilka łyżek zimnej wody
szczypta soli

Nadzienie:
szklanka ugotowanego i obranego bobu
opakowanie (100g) szynki parmeńskiej
ser mozzarella
spora czerwona papryka, może być świeża, grillowana albo pieczona przez kwadrans w piekarniku, w przypadku obróbki termicznej dobrze paprykę potem obrać ze skórki
łyżka oliwy
3 średnie jajka
kubeczek śmietany kremówki
sól, pieprz i oregano do smaku




Ucieramy w misce mąkę z masłem i solą, dodajemy zimną wodę i zagniatamy ciasto. Formujemy z ciasta kulę, wkładamy ją do torebki foliowej i chowamy do lodówki na 30-40 minut.
Po upływie tego czasu rozwałkowujemy ciasto, wykładamy nim formę na tartę (okrągłą o średnicy 23cm), nakłuwamy spód widelcem i chowamy do lodówki na kolejny kwadrans. Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni.
Po upływie 15 minut przykrywamy formę z ciastem papierem do pieczenia i pieczemy najpierw 10 minut z papierem, a potem jeszcze ok. 7 minut po zdjęciu papieru, aż ciasto się lekko przyrumieni. Wyciągamy formę z piekarnika.
Miksujemy całe jajka ze śmietanką, potem dodajemy startą mozzarellę i mieszamy. Doprawiamy solą, pieprzem i oregano. Kładziemy na ciasto bób, paprykę i kawałki szynki, zalewamy masą jajeczno-serową.
Pieczemy ciasto z dodatkami aż do dopieczenia nadzienia, co najmniej 30 minut.
Podajemy na ciepło lub na zimno.

2 kwietnia 2013

Przepis na muffinki marchewkowe w polewie z białej czekolady.

Lekkie, wiosenne, urocze i kolorowe ciacha. No i przepyszne :) Bardzo łatwe i szybkie w przygotowaniu.









Składniki:
Na ciastka:
ok. 1,5-2 szklanki marchewki startej na drobnej tarce (ok. 4 niewielkie marchewki)
szklanka cukru (najlepiej trzcinowego)
półtorej szklanki mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka sody
3 spore jajka
przyprawy (cynamon, imbir)
Polewa:
tabliczka białej czekolady
dwie łyżki kwaśnej śmietany 18%.

Rozgrzewamy piekarnik do 175 stopni. Wszystkie składniki na ciastka mieszamy razem w misce aż do momentu otrzymania gładkiej masy. Napełniamy foremki masą do 3/4 wysokości. Blachę z foremkami układamy mniej więcej pośrodku wysokości piekarnika. Pieczemy ok. 20 minut (do suchego patyczka).
Wyjmujemy babeczki z foremek i układamy na talerzu lub kratce do ostygnięcia. W tym czasie łamiemy czekoladę na kawałeczki i razem z dwiema łyżkami śmietany rozpuszczamy w rondelku umieszczonym na małym ogniu. Taką polewą ozdabiamy przestudzone babeczki, można potem je jeszcze posypać posypką cukrową, startą skórką z cytryny bądź pomarańczy, wiórkami kokosowymi lub wiórkami czekoladowymi, wedle uznania. 






Recenzje filmowe: Niewierni i Step Up Revolution *


Obejrzałam wczoraj dwa filmy.

Pierwszy z nich to francuska komedia Niewierni.




Dłuuugo się zabierałam do tego filmu, przyznam, że niska średnia na Filmwebie (raptem 4,2/10, już Zmierzch, który dla mnie jest kompletnym filmowym dnem ma wyższą) nie była zbyt zachęcająca. No ale dorwałam wersję z polskim tłumaczeniem i po kilku godzinach wahania zasiadłam do seansu.
Wiele widziałam komedii, które wcale zabawne nie były, i to delikatnie mówiąc. Najlepsze przykłady, to szeroko reklamowane (hasło "Kac Vegas dla kobiet" to kompletna żenada i nieporozumienie) Druhny oraz Wieczór panieński o bardzo podobnej do Druhen tematyce. Pierwszy film okazał się nie tyle mało zabawny, co wręcz przygnębiający, a drugi tak żałosny, że nawet nie wytrwałam do końca. Ale wracając do tematu recenzji, obawiałam się, że produkcja Niewierni też nie będzie mieć wiele wspólnego z komedią i albo się wynudzę, albo popsuję sobie humor. Na całe szczęście obawy się nie sprawdziły, film obfitował w zabawne sceny, chociaż muszę przyznać, że tematyka jest bardzo kontrowersyjna, a słownictwo wulgarne (swoją drogą brawa dla tłumacza za niestosowanie praktyki znanej chociażby z serialu Dexter, gdzie wypowiedzi są ułagodzone do tego stopnia, że ze zwrotu brzmiącego w oryginale "what the fuck?" otrzymujemy w polskiej wersji "ja cię kręcę"...). Z tego względu rozumiem, że wielu kobietom (zakładając, że to one są tą delikatną i wrażliwą częścią ludzkiej populacji) się film nie podoba. Film jest zbiorem krótkich opowiadań, które łączą osoby dwójki głównych aktorów wcielających się w różnych bohaterów. Cechą wspólną tych bohaterów jest to, że zdradzają oni swoje partnerki. Film nie jest nakręcony w poważnej, mogącej zostać serio potraktowaną konwencji, niektóre sceny są wręcz groteskowe - na przykład ciekawska żona otwierająca butelkę szampana, by przy drinku namawiać swojego mężczyznę do zwierzeń na temat zdrad, następująca zaraz potem awantura kończąca się podsumowaniem, że kobiety nie zdradzają, bo potrzebują się zakochać, a mężczyźni mają to we krwi, są zwierzętami i nawet jeżeli mają kochające i oddane partnerki oraz cudowne dzieci, to jedyne o czym są w stanie myśleć, to (uwaga, wulgarny dosłowny cytat) "zerżnięcie połowy Paryża". Równie zabawnie wypadł segment przedstawiający grupę wsparcia dla mężczyzn zdradzających nałogowo. Zostali oni przedstawieni niemal jako nierozumne, żałosne istoty nieumiejące zapanować nad swoim popędem seksualnym. Ogólnie mężczyźni w tym filmie są żałośni - albo są niewolnikami swoich żądzy, albo kompletnymi pierdołami, którzy bardzo by chcieli zdradzić, ale nie radzą sobie z częścią polegającą na zachęceniu potencjalnej kochanki do zbliżenia, albo cwaniaczkami wymyślającymi coraz to nowe i bardziej nieprawdopodobne wymówki dla żony po kolejnej nocy spędzonej poza domem.
Podsumowując: podchodząc do Niewiernych z dystansem (który jest przydatny zwłaszcza przy zakończeniu) można naprawdę dobrze spędzić na seansie czas, ja osobiście film polecam. Dodatkowym plusem jest przystojny i uroczy Jean Dujardin w jednej z głównych ról ;)

Drugim obejrzanym przeze mnie wczoraj filmem jest Step Up Revolution.




Tutaj nie będę się rozpisywać, nie trzeba być Einsteinem, żeby wiedzieć, iż nie jest to kino najwyższych lotów. Ba, to nawet nie jest kino średnich lotów. Ale takich filmów nie ogląda się dla duchowej uczty, ogląda się je, bo są zabijaczami czasu i są całkiem przyjemne dla oka - wiadomo umięśnieni młodzi mężczyźni, ładne i wysportowane kobiety, krajobraz Miami, plaże, słońce, można się rozmarzyć ;) Ktoś na Filmwebie przy jednym filmie z serii Step Up napisał "Taniec: 10/10, gra aktorska 1/10. Podsumowując: 5/10".
I faktycznie, gra aktorska jest właściwie żadna, równie dobrze w filmie mogłyby zagrać roboty. Ale na taniec bardzo miło się patrzy, moją ulubioną sceną jest flash mob w galerii, zwłaszcza scena z tancerkami ucharakteryzowanymi na baletnice, to była prawdziwa uczta dla oka. Muzyka wykorzystana w obrazie nie jest w moim guście, ale tutaj pasowała, bo i ciężko sobie wyobrazić ulicznych tancerzy wywijających kończynami do Mozarta. Nie nudziłam się, ale też mam pełną świadomość tego, że mogłam w tym czasie obejrzeć inną produkcję, która byłaby ambitniejsza i zapadłaby mi w pamięć. Najnowszą część Step Up polecam wyłącznie jako niezobowiązujący czasozabijacz na nudny wieczór :)

* - uprzedzam, mam wyjątkową słabość do płynięcia od tematu do tematu, wplatania miliona wątków i zdań wielokrotnie złożonych.